* * * *
Słońce górowało wysoko nad horyzontem, ogrzewając zaludnione uliczki miasta. Dzień od samego rana zapowiadał się upalny, lecz koło południa zaczął wiać delikatny, odświeżający wiatr, który przynosił ulgę zmęczonym tym upałem mieszkańcom. Betonowym chodnikiem szli dwaj chłopcy. Byli tak łudząco podobni do siebie, iż gdyby nie różnica w długości włosów i ciuchy, nie można było ich rozróżnić. Jeden, ten z krótszymi włosami, nosił ciemnozielone spodnie i białą koszulkę, a jego brązową czuprynę przyozdabiały pomarańczowe słuchawki. Drugi ubrany był w granatową koszulę z podwiniętymi rękawami i ciemne spodnie. Obaj uśmiechali się do siebie z wesołymi iskierkami w czarnych jak noc oczach. Nagle krótkowłosy zaczął coś opowiadać, żywo przy tym gestykulując. Co jakiś czas tą wypowiedź przerywał głośny wybuch śmiechu u obu braci. Nie przejmowali się przechodniami, którzy patrzyli na bliźniaków ze zdziwieniem. Właściwie nie interesowało ich nic, poza własną obecnością. Cieszyli się, że są razem i że już tak pozostanie. - Hao, gdzie teraz idziemy? - zapytał właściciel pomarańczowych słuchawek, gdy minęli kolejny zakręt. Ulice były zapełnione ludźmi, jak zwykle o tej porze dnia. Wszyscy gdzieś się śpieszyli. Do pracy, do domu, a niektórzy nawet nie wiedzieli, dlaczego się śpieszą. To był jak bezwarunkowy odruch, przyzwyczajenie. Każdy pędził, więc inni też. Jedynie bliźniacy nie poddawali się temu rytmowi. Szli wolno i beztrosko przemierzając kolejne uliczki miasta.
- Nie wiem... - zamyślił się długowłosy, spoglądając w niebo. - Może pójdziemy odwiedzić Mantę? Dawno już u niego nie byliśmy - westchnął. Wyminął stojącą na chodniku kobietę, która tłumaczyła coś swojej córce. Dziewczynka tylko kiwała głową i obserwowała otaczających ją ludzi.
- Tak, rzeczywiście dawno. Trzy dni temu - zaśmiał się Yoh zakładając ręce za głowę.
- Trzy dni? No tak, zapomniałem - odparł z krzywym uśmiechem.
- Oh, mój kochany, nierozgarnięty braciszek - powiedział młodszy Asakura i z wrednym uśmieszkiem na ustach zaczął mierzwić bratu włosy.
- A chcesz oberwać? - ostrzegł Hao z niebezpiecznymi błyskami w oczach, po czym odepchnął nachalną rękę swojego bliźniaka.
Ten wytrzeszczył zęby.
- To zależy... - oznajmił nie przestając się uśmiechać. - Czy jesteś zdolny mnie złapać - I puścił się biegiem przed siebie, zostawiając za sobą zdziwionego brata. Ale nie na długo. Po paru sekundach długowłosy ruszył w pogoń za Yoh.
* * * *
Był wieczór. Na nieboskłonie błękit mieszał się z pomarańczowym blaskiem, powodując przepiękny widok. Dwaj bracia znajdowali się na leśnej polanie, w ciszy delektując się wieczorną porą. Leżeli na chłodnej trawie, jednak nie było im zimno. Obaj uwolnili swe myśli, aby swobodnie leciały w przestrzeń. Yoh spojrzał ukradkiem na brata, który z zamkniętymi oczyma wsłuchiwał się w odgłosy natury. Uśmiechnął się delikatnie. Co on by bez niego zrobił? Jakie byłoby wtedy jego życie, gdyby urodził się jedynakiem? Nie, nie mógł sobie tego nawet wyobrazić. Przecież to zawsze Hao był przy nim, gdy śnił mu się jakiś koszmar. Wspierał go, kiedy coś mu nie wychodziło i pomagał, gdy miał problem. I tylko on potrafił go tak rozśmieszyć.- O czym myślisz? - spytał niespodziewanie Hao, przerywając jego rozmyślenia. Starszy Asakura nadal leżał na trawie, lecz głowę miał zwróconą w stronę brata. Yoh milczał przez moment, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.
- O tym, jakiego mam super brata - oznajmił w końcu i uśmiechnął się przyjacielsko do swojego bliźniaka. Ognisty szaman odwzajemnił uśmiech i wyciągnął rękę, by zrobić chaos na głowie krótkowłosego. Kiedy ten gest stał się bardziej złośliwy niż serdeczny, Yoh chciał odpłacić mu tym samym, lecz wtedy Hao złapał go za nadgarstek i przygwoździł do ziemi. Młodszy szybko mu się wyrwał i teraz on siedział na bracie. Nie trwało to długo. Długowłosy zrobił coś niespodziewanego, zaczął łaskotać Yoh. Ten złapał się w pasie, śmiejąc się przy tym głośno. Po chwili Hao przestał torturować brata i obaj opadli na trawę, lekko dysząc.
- Hao, czy myślałeś kiedyś, jakby to było, gdybyśmy nie byli braćmi? - spytał niepewnie krótkowłosy, nie podnosząc wzroku na swojego bliźniaka. Nie był już pewny, czy dobrze zrobił zadając to pytanie, ale po prostu musiał się przekonać.
- Nie. Na szczęście nie muszę - Uśmiechnął się czule - Chociaż często doprowadzasz mnie do szaleństwa, ale nie wyobrażam sobie życia beż ciebie...
- I nawzajem - zaśmiał się Yoh, po czym zaczął mierzwić swojemu towarzyszowi włosy. I znowu się zaczęło. Po kilku minutach wzajemnego przekomarzania, ognisty szaman podniósł się i otrzepał przybrudzone od piachu ubranie, następnie pomógł bratu wstać.
- Hao, ja...
- Wiem - zaśmiał się chłopak - Ja ciebie też… Wracajmy do domu.
* * * *
Gdy bliźniacy przechodzili przez niewielki lasek graniczący z ich domem, zatrzymał ich tajemniczy dźwięk. Odwrócili się i zobaczyli nieopodal grupkę dziwnie ubranych ludzi. Każdy z nich miał na sobie biały strój z czerwonym znakiem na piersi. Po chwili blondwłosy mężczyzna w okularach, wyszedł przed szereg. Wyprostował się pewnie i poprawił okulary, które opadły mu na nos.- Który to Hao Asakura? - spytał zimnym głosem, przeszywając braci wzrokiem.
- To ja. Mogę wiedzieć, kim wy jesteście? - zapytał podejrzliwie długowłosy. Przeczuwał kłopoty. Widział to w jego oczach. Spojrzał na brata, który stał tuż obok i ze spokojem przyglądał się blondynowi, jednak i on zauważył to samo. Znów przeniósł wzrok na nieznajomego.
- Nazywam się Marco Lasso. Należymy do organizacji X-laws, której najważniejszym celem jest zniszczenie największego zła na świecie. Nasza droga Jeanne, trzy miesiące temu odkryła, gdzie urodził się ten pomiot szatana - oznajmił z odrazą. - Podróżowaliśmy kilkanaście tygodni, lecz wreszcie znaleźliśmy to, czego szukaliśmy.
- Doprawdy? A kim on jest? - spytał z udawanym zainteresowaniem długowłosy. Miał ochotę już wrócić do domu, ale co poradzić...
- Ty - oświadczył szyderczo blondyn.
- Przecież mój brat nie jest zły - wtrącił się Yoh. Ze zdezorientowaniem przyglądał się mężczyźnie, po czym spojrzał na Hao. Ten wyglądał równie zdziwionego, co on sam. Nie rozumiał, o co chodziło temu facetowi, ale czuł, że nie chciałby się dowiedzieć. Mimo to nie pozwoli, by ktoś mówił takie rzeczy o jego bliźniaku.
Marco podszedł parę kroków i zmierzył młodszego z braci pogardliwym spojrzeniem.
- Nie wiedzieliśmy, że będzie was dwóch, lecz to jest bez znaczenia. Lepiej odejdź, dzieciaku, zanim będzie za późno. Ty jesteś tylko pionkiem w jego grze - zerknął z niesmakiem na Hao.
- O czym ty mówisz? Nie rozumiem… - Pokręcił głową - Nieważne. Nie wiem, co sobie ubzduraliście, ale mylicie się. Znam swojego brata i wiem, że nigdy by nikomu nie zrobił krzywdy - dodał pewnym własnych słów głosem.
- Jesteś tylko głupim, naiwnym dzieciakiem, który nie powinien mieszać się w nie swoje sprawy - wycedził Marco i z lodowatym spojrzeniem podszedł jeszcze bliżej młodego Asakury. Ten cofnął się o krok, a w jego oczach pojawił się strach. Nie chciałby spotkać się z blondynem w ciemnej ulicy. Już same jego oczy przyprawiały o gęsią skórkę. Były pełne wyrachowania, pogardy, lecz jeśli się lepiej przyjrzeć, dało się zauważyć iskrzący się płomień szaleństwa.
- Dosyć! Nie waż się obrażać mojego brata! - warknął Hao, przeszywając mężczyznę wzrokiem - Nie obchodzi mnie, za kogo mnie bierzesz, a tym bardziej nie mam zamiaru tego słuchać - oznajmił, po czym chwycił Yoh za nadgarstek i odwróciwszy się, pociągnął go delikatnie do siebie. Kierowali się w stronę domu, lecz nie zrobili nawet piętnastu kroków, gdyż drogę zagrodził im jeden z X-lawsów z wycelowaną w nich bronią.
- Rozczaruję cię, ale nie zamierzam pozwolić, by cały trud, który włożyła nasza pani w znalezieniu cię poszedł na marne - oświadczył z szyderczym uśmiechem Lasso.
Hao rozejrzał się niespokojnie wokół siebie. Piątka mężczyzn w białych mundurach otoczyła ich, uniemożliwiając ucieczkę. Spojrzał w zlęknione oczy swojego bliźniaka i szepnął do niego tak, aby inni go nie usłyszeli:
- Przy najbliższej, możliwej okazji masz uciekać, rozumiesz? Zajmę ich, a ty biegnij i sprowadź pomoc.
- Ale…
- Nie! - przerwał mu - Masz uciekać! Poradzę sobie - zapewnił, widząc niepewność w oczach Yoh. Wiedział, że bez broni, krótkowłosy nie będzie mógł mu pomóc, a nie chciał, aby coś mu się stało. Uśmiechnął się jeszcze raz do swojego bliźniaka, następnie przeniósł wzrok na Marco, który stał z pogardliwym uśmieszkiem na ustach. Przywołał swojego ducha stróża, a ten zmaterializował się pod postacią ognistego miecza.
- A tego ducha to znalazłeś błąkającego się po ulicy, zapewne - odezwał się ironicznie Marco.
- Nie twoja sprawa, ale jeśli chciałbyś wiedzieć, otrzymałem go w dniu dziesiątych urodzin. Zresztą… dlaczego ja ci się tłumaczę - odparł i przygotował się do ataku. Marco cofnął się parę kroków i dał znać czarnowłosemu chłopakowi po swojej prawicy, by zaatakował.
Ten kiwnął głową i wprowadziwszy wcześniej swojego ducha do toporu, zaszarżował na Hao. Długowłosy zasłonił się i momentalnie odparował atak. Uderzył z góry, po czym wykonawszy nieznaczny ruch nadgarstkiem zaatakował z boku. Mężczyzna ledwo zdołał się obronić. Nie zdążył się nawet zastanowić, bo Hao ponownie natarł na niego, tym razem z prawej. Czarnowłosy cofnął się zdyszany, następnie krzyknął coś niezrozumiałego i uderzył toporem w ziemię. Okolica lekko zadrżała. Po chwili pod długowłosym zaczęła pękać ziemia. Ten szybko zorientował się, co się dzieje i z opanowaniem odskoczył, a wokół niego pojawiły się ogniste języki, które następnie pomknęły w stronę zdziwionego takim obrotem sprawy przeciwnika. Siła uderzenia spowodowała, że członek X-laws przeleciał kilka metrów dalej i upadł z żałosnym jękiem uderzając dość boleśnie o glebę. Po momencie otrząsnął się, a na jego twarzy zagościła gorejąca wściekłość. Z trudem podniósł się i znów zaatakował Hao. Nie pozwoli, aby pokonał go jakiś dzieciak. Asakura widząc to, pokręcił głową z politowaniem i również przystąpił do ataku.
Tymczasem nieopodal, Yoh przyglądał się temu z zaciśniętymi z bezsilności pięściami, lecz w głębi serca odczuwał także dumę, której powodem był jego brat. Doskonale zdawał sobie sprawę, iż Hao w tym starciu w ogóle nie musiał wykonywać kontroli ducha. Jego bliźniak był urodzonym wojownikiem, było to widać po jego ruchach i sposobie walki. Jednak było coś, co napawało go strachem i niepokojem, a mianowicie ta organizacja. Czuł, że coś planują i to coś dużo większego. Zerknął na stojącego pod jednym z drzew Marco, który założonymi rękami na piersi uśmiechał się, lecz nie był to uśmiech, od którego robi się lepiej na sercu. Wręcz przeciwnie.
Obok niego klęczało dwóch chłopaków, zapewne jego towarzysze. Jeden trzymał w dłoniach dziwną, rdzawą szkatułę, drugi natomiast jakimiś skomplikowanymi ruchami próbował ją otworzyć. Źrenice Yoh zwęziły się. Nie wyglądało to na nic dobrego. Musiał sprowadzić pomoc. Gdyby tylko miał przy sobie broń… Musiał wziąć się w garść i odegnać strach. Brat go potrzebował, a staniem tu marnuje tylko czas. Odwrócił się ostrożnie i zaczął kierować kroki w stronę domu, jednocześnie uważając, by nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. Jednakże nie dało mu się to. Już miał niezauważony ruszyć do biegu, gdy na drodze stanął mu postawny kasztanowłosy mężczyzna z lekkim zarostem i z mieczem w dłoni. Młody Asakura zaczął gorączkowo poszukiwać jakiegoś przedmiotu, który mógłby mu posłużyć za broń, lecz nie znalazł nic odpowiedniego. Zagryzł wargę. I co on ma teraz zrobić? Brat na niego liczy, nie może zawieść.
- Dokądś się wybierasz? - zakpił brunet podchodząc niebezpieczne blisko chłopaka. - Może zostaniesz, zabawa dopiero się zaczyna - odparł i podniósł miecz, by zadać cios. Klinga przeleciała kilka centymetrów nad głową Yoh, gdyż ten w ostatnim momencie schylił się, lecz stracił równowagę i upadł na ziemię. Spojrzał ze strachem na stojącego nad nim szarookiego. Nie miał już szans… Zerknął na brata, który nadal walczył z czarnowłosym. Widział, że ta walka już jest prawie zakończona. Przeciwnik Hao ledwo utrzymywał się na nogach. Nagle coś przykuło jego uwagę. Najwyraźniej dwaj chłopacy zdołali otworzyć już tajemniczą szkatułę, bo teraz trzymał ją Lasso. Ze złowrogim uśmiechem przyglądał się rozgrywanej na polanie bitwie, jakby nie przejmując się tym, że jego towarzysz długo już nie pociągnie. Poczuł bolesny skurcz w żołądku. Oni planują skrzywdzić Hao! Nie pozwoli na to. Musi dotrzeć do domu i sprowadzić pomoc, to ich jedyna szansa.
Usłyszał dźwięk przedzierania się ostrej stali przez powietrze i w ostatniej chwili przeturlał się na bok, unikając miecza. Momentalnie poderwał się i puścił do biegu. Był już w połowie drogi, gdy nagle poczuł promieniujący ból w okolicach karku, zrobiło mu się ciemno przed oczyma i upadł na chłodną trawę. Nim zdążył dojść do siebie, ktoś chwycił go za koszulę i postawił na nogi, przytrzymując go boleśnie. Po chwili poczuł przy swojej szyi ostrze miecza. Próbował się uwolnić, ale po chwili dał sobie spokój, czując jak napastnik coraz mocniej przyciska głownię do jego gardła.
- Nie radzę stawiać oporu, bo nie chciałbym sobie pobrudzić ubrania - oznajmił drwiąco, po czym szarpnął chłopakiem, by ten zaczął iść. - Teraz dołączymy do twojego braciszka - dodał.
Yoh poczuł gromadzące się w kącikach oczu łzy, lecz resztkami silnej woli powstrzymał je, nie chcąc dawać napastnikowi satysfakcji.
* * * *
Czarnowłosy mężczyzna uderzył o pień drzewa i z jękiem osunął się po nim. Tym razem już się nie podniósł. Z powodu wycieńczenia po odbytej przed momentem walce stracił przytomność i nie wskazywało na to, by szybko ją odzyskał. Hao lekko dysząc przyjrzał się pokonanemu, lecz raptownie zdał sobie sprawę, że w ferworze walki, o czymś zapomniał, raczej o kimś. Rozejrzał się gorączkowo w poszukiwaniu brata, lecz nigdzie go nie dostrzegł. Strach powoli opanowywał jego umysł, aż uświadomił sobie, że sam nakazał Yoh ucieczkę i teraz pewnie był już bezpieczny. Jednak coś nadal nie dawało mu spokoju.- Cóż, mogłem się spodziewać, że tak się stanie, chociaż miałem nadzieję, iż pójdzie mu nieco lepiej, zważając na twój wiek - oznajmił niespodziewanie Marco, który już nie opierał się o drzewo, a stał bliżej długowłosego, nadal trzymając w dłoniach dziwne pudełko. W jego głosie słychać było pogardę, a w oczach, Asakura widział bezwzględność.
- Taa… jeśli to już wszystko, pójdę sobie - odparł chłodno. Ku jemu zdziwieniu usłyszał chrapliwy śmiech, który wywodził się z gardła Marco.
- Wydaje mi się, że jednak będziesz musiał zostać. Nie zamierzam zaprzepaścić tego, nad czym nasza Pani pracowała latami. Dziś nadszedł dzień, w którym dosięgnie cię sprawiedliwość.
Nim Hao zdążył odpowiedzieć, usłyszał za sobą jakiś dźwięk. Odwrócił się szybko, a jego czarne źrenice zwęziły się z przerażenia, który obezwładnił każdą komórkę jego ciała. Przed nim stał jeden z członków tej grupy i przytrzymywał Yoh, jednocześnie przykładając mu ostrze miecza do szyi.
- Dobrze się spisałeś, Larch - pochwalił Marco.
- Nic trudnego. Ten mały nie stawiał zbytnio oporu, choć musiałem się trochę nabiegać - odparł z przekąsem, odruchowo przyciskając nieco klingę do skóry chłopaka. Młody szaman jęknął cicho ze strachu i zamglonymi oczyma spojrzał na brata, wyszeptując ciche: ,,Przepraszam".
Na ten widok starszego Asakurę opanowała wściekłość, zacisnął pięści, po czym w jego dłoni pojawił się miecz.
- Puśćcie go! - warknął.
- Lepiej pozbądź się tego, bo inaczej twój braciszek ucierpi - odparł tym razem Marco, który nie przejął się wybuchem szamana. - On jest świetną kartą przetargową, nieprawdaż? - Uśmiechnął się przebiegle.
- Czego od nas chcecie? - spytał lekko drżącym głosem Hao. Zdążył już pozbyć się miecza i przeszedł parę kroków w bok, by widzieć obu mężczyzn. Równocześnie gorączkowo rozmyślał nad jakimś wyjściem z sytuacji.
- Jak już wspominałem, naszym zadaniem jest uwolnienie świata od twojej egzystencji.
- Ale dlaczego? Przecież nic wam nie zrobiłem - zaprzeczył długowłosy szatyn. Co chwila zerkał na brata. Widział jego bladą twarz i błyszczące od łez oczy, w których skrywał się strach. Przeklinał siebie w duchu za swoją nierozwagę. Powinien go bronić. Przecież to było jasne, że nie dadzą mu tak po prostu uciec. Powinien to przewidzieć, był tak pochłonięty tamtą walką, że nie widział tego, co dzieje się dookoła. Teraz musi znaleźć jakiś sposób, by mu pomóc.
- Jeszcze nie. Doskonale znam twoje plany i nie zamierzam pozwolić byś zniszczył ludzkość - odparł z nieukrywaną nienawiścią. - Dwa razy się odradzałeś, ale to już był twój ostatni raz.
- O czym ty mówisz? - Hao był w szoku. Nie rozumiał, co miał na myśli Lasso. - Nigdy nikogo nie skrzywdziłem.
- Nie kłam! Jesteś mordercą, a takich jak ty, powinno się posyłać prosto do piekła.
- Nie!! - To Yoh, który zaczął się wyrywać swojemu napastnikowi, lecz zaraz zaniechał prób, czując coraz większy nacisk miecza.
Hao patrzył na to z przerażającą bezsilnością. Nie mógł przywołać Ducha Ognia, bo zagrażałoby to życiu jego brata.
- Wiesz co to jest? - spytał po krótkiej chwili Marco wskazując na otwartą szkatułę w jego dłoniach. Na jego twarzy gościł ledwo widoczny uśmiech. Widok cierpienia na twarzach swoich przeciwników dawał mu ogromną satysfakcję. Nie przypuszczał, że wszystko będzie tak łatwo szło. Już niedługo zniszczy największe zło, a świat będzie wreszcie bezpieczny. Wyciągnął z ozdobnego pudełka czarny, ze złotymi zdobieniami, pistolet. Obrócił go parę razy w dłoniach, następnie przeniósł wzrok na długowłosego Asakurę, który niepewnie przyglądał się przedmiotowi. - To nasza droga Jeanne go stworzyła. Wykorzystała dusze przodków, by stworzyć broń, która zniszczy cię na zawsze. Nie, nie zniszczy. To byłoby za łatwe. Trafisz do miejsca, a raczej twoja dusza, z którego nie będzie mogła uciec. Przez całą wieczność będziesz odczuwał cierpienie. Cierpienie tych, których bezlitośnie zabiłeś. Możesz mi wierzyć, że ból duszy nie jest porównywalny z żadnym fizycznym bólem - oznajmił złowieszczo.
- Nie uda ci się to. W każdej chwili mogę cię pokonać - odparł stanowczo, lecz jego głos nieznacznie drżał.
- Zapewne, ale wtedy twój mały braciszek zginie - oświadczył, po czym skinął lekko głową. Larch zauważywszy to, jeszcze bardziej przycisnął ostrze do szyi chłopca, powodując, iż z miejsca, gdzie znajdował się miecz, poleciała mała stróżka krwi. Yoh pisnął cicho i z całych sił zacisnął powieki.
- Yoh… - Głos Hao zaczął się łamać. Nie mógł wydusić z siebie żadnego słowa. To wszystko jego wina.
- Mogę kazać go uwolnić - zaczął Marco - Jest dla nas bezwartościowy. Jednak zrobię to pod jednym warunkiem: Nie będziesz stawiał oporu. Tak będzie lepiej, dla niego i całego świata.
Hao zaniemówił. Miał dać się zabić, bo jakiś fanatyczny psychopata ubzdurał sobie, że oswobodzi Ziemię od zła? Nie ma mowy! Musi istnieć jakieś wyjście, musi! Spojrzał na swojego bliźniaka i boleśnie zdał sobie sprawę, że nie ma innego rozwiązania. Nie może pozwolić, by Yoh ucierpiał. Nie wybaczyłby sobie tego do końca życia. Jeśli to jedyny sposób, by go ocalić, poświęci się.
- Nie! - krzyknął zrozpaczony Yoh, jakby czytając w myślach brata. - Nie możesz tego zrobić! Nie możesz… - Po jego policzkach popłynęły łzy. Nie mógł zaczerpnąć tchu. Z powodu miecza, uniemożliwiającego prawidłowe oddychanie oraz z rozpaczy, która targała całym jego ciałem. Chciałby, żeby to wszystko okazało się tylko koszmarnym snem, lecz to było niemożliwe.
Napotkał spojrzenie czarnych tęczówek. W oczach ognistego szamana poza nieukrywanym przerażeniem i udręką widział również ogromną miłość i poświęcenie. I już wiedział, co Hao planuje zrobić… Długowłosy ostatni raz zerknął na swojego bliźniaka i poruszył ustami, bezdźwięcznie wypowiadając dwa ważne słowa. Po jego policzku spłynęła łza, następnie odwrócił się do Marco.
- Zgoda… - oznajmił bezsilnie.Lasso przytaknął, po czym uśmiechnął się triumfalnie. Wyciągnął przed siebie broń i wypowiedziawszy nieznane nikomu słowa, wycelował.
Hao stanął wyprostowany przed blondynem ze wzrokiem wbitym w jakiś punkt przed sobą. Nie zamierzał zamykać oczu. Nie będzie tchórzem. Z godnością przyjmie to, co go czeka. Cały czas słyszał krzyki brata. Wiedział, iż Yoh sobie poradzi. Wierzył, że da radę. Marco powoli naciskał spust. Raptem z lufy wyleciało białe światło zbite w jedną kupkę i kierowało się wprost na długowłosego. Yoh patrzył na to z przerażeniem. Nie mógł powstrzymać potoku łez. Widział, jak świetlny pocisk z każdą sekundą był coraz bliżej. Gdyby mógł coś zrobić… Zacisnął powieki, czując dotyk zimnej stali na swojej szyi, lecz zaraz je otworzył. Nie, nie pozwoli, by zrobili krzywdę Hao! Musi zaryzykować. Z całych sił nadepnął na stopę Larch'a, a ten wydał stłumiony okrzyk. Młody szaman wykorzystując nieuwagę mężczyzny, uwolnił się, po czym zaczął biec w stronę brata…
To już koniec.
Wszystko zostało zawarte w tej krótkiej chwili. Ostatnim, co Hao widział oczyma wyobraźni, to uśmiech jego brata, mówiący, że będzie dobrze.
I stało się. Pocisk trafił w cel, a wszystko wokół zamarło.
Jednak coś było nie tak.
Hao otworzył oczy i przeraził się. Przed nim stał Yoh odwrócony plecami do niego i zasłaniał go własnym ciałem. Nie minęła chwila, a chłopak osunął się na ziemię. Długowłosy w ostatniej chwili złapał go w ramiona. Młody Asakura drżał na całym ciele, lecz nadal pozostawał przytomny.
- Dlaczego…? - szepnął ze łzami w oczach. Nie mógł w to uwierzyć. Czuł się tak, jakby cały świat się załamał. Przecież powinien go bronić przed światem. Był jego małym braciszkiem.
- Bo nie mogłem pozwolić, aby cię zabili… - odparł Yoh z trudem łapiąc oddech. Oczy powoli zachodziły lekką mgłą, a świat stawał się bezbarwny. Widział nad sobą załamanego brata, uśmiechnął się lekko do niego.
- Hao… - odezwał się niespodziewanie Duch Ognia, który pojawił się obok swojego szamana. Jednocześnie, wokół nich powstał krąg z ognia, uniemożliwiający przedostanie się X-laws do środka. - Jeśli chcesz mu pomóc, musisz się pośpieszyć…
- Co? Wiesz co zrobić? - spytał łamiącym się głosem. Głaskał pocieszająco Yoh po głowie, który leżał z zamkniętymi oczyma w ramionach długowłosego. Jego oddech był coraz słabszy, a skóra coraz bledsza.
- Posłuchaj… - zaczął spokojnym głodem - To, co mówił Marco było prawdą. Wiem, że trudno ci w to uwierzyć, ale tak było. Odradzałeś się dwa razy. Nie mamy czasu, bym teraz ci to wszystko opowiadał. Przy ostatniej reinkarnacji coś poszło nie tak i urodziły się bliźniaki. Część twojej duszy posiada Yoh. Jesteście ze sobą powiązani, bardziej niż myślicie.
- O czym ty mówisz?! - pokręcił głową - To niemożliwe…
- Później ci to wyjaśnię, ale teraz musisz się spieszyć. Nie zostało mu mało czasu, a jeśli umrze, zostanie stracony… na wieczność.
- Co mam zrobić? - Hao podniósł głowę. Jednak jest jakaś nadzieja. Musi wierzyć, jeśli przestanie, wszystko będzie stracone.Duch przez chwilę milczał, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią. W końcu oznajmił:- Musisz wchłonąć jego duszę.
- Co? Nie, nie zrobię tego! Nie ma mowy - Zaprzeczył gorączkowo.
- Ale to jedyna szansa…
- Nie! - krzyknął. - Musi być inne wyjście. Nie mogę tego zrobić, zabiję go…
- Zrozum, jeśli Yoh teraz umrze, trafi do zaklętego miejsca. Mimo, iż nie będzie miał ciała, będzie odczuwał ból. Przez całą wieczność. Jest to o wiele gorsze cierpienie, niż te zadane ciału. Chcesz go skazać na taki los?
- Nie, ale… - Zaczerpnął tchu, lecz na niewiele się to zdało. Jego Sece biło jak szalone. Napędzane przerażeniem, niedowierzaniem i udręką. To nie mogło być jedyne rozwiązanie. Musi być coś innego. W głębi duszy przyznał stróżowi rację. Musi to zrobić. Ponad wszystko nie pozwoli, aby Yoh cierpiał. Ale przecież to jego wina. To on skazał swojego młodszego brata na ten los. Ma mu teraz jeszcze odebrać duszę? Zabić?
- Hao… - wyszeptał Yoh, który wciąż był przytomny i przysługiwał się rozmowie - Jeśli chcesz to zrobić, to ja się zgadzam… - Drżącą ręką dotknął policzka brata i zmusił się do uśmiechu. - Jesteś moim bratem i wszystkim, co mam. Ufam ci bardziej niż samemu sobie, skoro to jest jedyne wyjście, niech tak będzie - Nie miał już sił utrzymywać dłoni w górze, więc opadła ona bezwładnie na brzuch szatyna.
- A-ale nie chcę cię stracić. Nie przeżyję tego…
- Nie stracisz mnie. Zawsze już będę przy tobie, bez względu na wszystko… Zawsze… - Ostatnie słowo wypowiedział prawie bezgłośnie. Nie widział już swojego brata, a jedynie zamazane plamy. Czuł jak tajemnicza pustka wciąga go do miejsca przepełnionego jedynie bólem. Nie mógł nic zrobić. Powoli zatracał się w tej złowrogiej próżni, z której nie było ucieczki. Ostatnimi przebłyskami świadomości wyczuł, iż ktoś go przytula, a chwilę potem usłyszał wyszeptanie do jego ucha dwa słowa. ,,Kocham cię'' - powiedział ktoś, lecz Yoh nie potrafił już poznać właściciela owego głosu. Wszystko znikło. Został tylko mrok i odbijające się w umyśle chłopaka słowa, które z każdą sekundą blakły. Tak bardzo pragnął, by zostały i przyniosły ulgę, lecz było już za późno.
Hao przyglądał się nieruchomej twarzy swojego bliźniaka zaszklonymi oczyma. Widział, iż nie ma czasu na zastanawianie się. Musi to zrobić. Bez względu na wszystko nie pozwoli, by Yoh nawet po śmierci cierpiał.
- Zrobię to… - wyszeptał.
* * * *
* * * *
- Uważasz mnie za koszmar? - spytał z udawaną urazą głos.Hao odwrócił się momentalnie i zobaczył opartego o drzewo Yoh. Na jego twarzy widniał lekki uśmiech, a w oczach błyszczało rozbawienie.
- Yoh? Ale jak? Przecież… - Długowłosy nie potrafił wydusić z siebie słowa. Zaschło mu w gardle. Nie mógł w to uwierzyć. Czy to prawda? Mimo wątpliwości czuł, iż to nie był wytwór jego wyobraźni. Nogi mimowolnie podszedł bliżej brata.
- To nie sen, braciszku. Chociaż tak, właściwie jest, ale ja jestem prawdziwy, jeśli można to tak ująć.
- Nie rozumiem… - Pokręcił głową - O czym mówisz? - Chciał dotknął brata, by upewnić się, że nie był tylko zwykłą iluzją, która, jak bańka mydlana, pęknie i rozpłynie się w powietrzu.
- Hao… ja nie jestem ani iluzją, ani człowiekiem - zawiesił głos, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią. - Jestem tobą. Kiedy zabrałeś moją duszę… - Hao najwyraźniej chciał coś powiedzieć, ale Yoh przerwał mu gestem dłoni - Wiem, że nie chciałeś, aby tak wyszło. Myślisz, że to wszystko twoja wina, ale tak nie jest. Proszę, uwierz mi.
- Ale to tak, jakbym sam cię zabił! - zaprzeczył starszy Asakura ze łzami w oczach.
- Nieprawda. Ty mnie uratowałeś… - Opuścił wzrok i zacisnął dłonie w pięści. - Jednak, gdybym wiedział, że cię tym skrzywdzę, nigdy bym nie pozwolił, byś to zrobił.
- To nie tak! Zrobiłbym to jeszcze raz, gdyby to miało uchronić cię przed bólem - Chwycił lekko podbródek swojego bliźniaka, by ten spojrzał mu w oczy. - Tylko… nie mogę pogodzić się z tym, że nie będzie cię przy mnie.Yoh przez parę sekund milczał, po czym uśmiechnął się czule.
- Zawsze będę przy tobie - zapewnił. - Od teraz jesteśmy jednością. Tam, gdzie ty, tam będę ja. Znam twoje myśli, uczucia, poczynania… Poza tym możemy rozmawiać podczas twojego snu - Pokiwał energicznie głową uśmiechając się przy tym. - Tak, będziemy mieć całą noc na rozmowy. Może to nie to samo, ale musi wystarczyć.
Hao przyglądał się młodszemu bratu z uśmiechem. Nie wiedział, czy mimo to zdoła sobie wybaczyć. Miał świadomość, że to przekonanie, iż nie wykonał swojej roli, jako starszego brata, w należyty sposób, będzie zawsze do niego powracać. Lecz w tym momencie nie chciał o tym myśleć. Miał przy sobie Yoh, może nie w taki sposób, jakby ktoś się tego spodziewał, ale nie było to teraz ważne.
- Otóż to - przytaknął krótkowłosy wesołym głosem.
- Muszę uważać, o czym myślę - burknął, lecz uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Nic przede mną nie ukryjesz - Yoh wytrzeszczy ł zęby w uśmiechu. Następnie obaj się zaśmiali. Po chwili młodszy Asakura przestał się śmiać i spojrzał na długowłosego.
- Kocham cię - odparł przytulając się do swojego bliźniaka. Ten odwzajemnił gest.
- Ja ciebie też.
I tak oto dwie połówki stały się jednością. Dwie dusze, które kiedyś rozerwane, połączyły się czymś więcej, niż tylko ciałem. Złączyły się przyjaźnią i czystą, braterską miłością. A tego nawet najstraszniejszy przeciwnik nie rozdzieli.
* * * *
I jak się czytało? ^^ Mam nadzieję, że nie będziecie chciały mnie zabić, co? Tak, jak mówiłam na początku, mój zły nastrój przyczynił się powstania owego oneshot'a.Przyjemne uczucie pisać o pogodzonych bliźniakach, wiecie*.*
Tego oneshot'a dedykuję Wam wszystkim. Dziękuję, że jesteście i czytacie moje opowiadanie.
No to byłoby na koniec. Pozdrawiam. :)
Ja się popłakałam. To było takie, takie..musiałabyś w fatalnym nastroju że napisałaś coś tak brutalnego. Ale jednocześnie to było piękne, naprawdę..ale zbyt smutne, wiec masz w dzióba. Nigdy więcej mi czegoś takiego nie wstawiaj! Bo Cię zamłucę na śmierć xD
OdpowiedzUsuńjaksię czytało? okropnie się czytało!T-T poryczałam się przez Ciebie, jesteś z siebie zadowolona?T-T *smarka w rękaw* aż się na pocieszenie musiałam do kici przytulić... (okej,to akurat tylko jeden z licznych pretekstów do przytulania kiciXD) chlip... weź nie pisz niczego jak masz podły humor, dobra? chlip... powinni tego konstytucją zakazać...T-T
OdpowiedzUsuńza to część do pojawienia się bandy debili była wspaniała:):)
buziaczki i czekam na next:)
i dziękuję za odpowiedzi^^
raczej powinni tego zakazać konwencją genewska
UsuńCzytało się okropnie. Już mi sie podobało...przed wyjściem do szkoły...mówie sobie, nie, jeszcze 10 minut, zdąże na lekcje. Zamiast uczyć sie rano z gegry to czytałam twoje opowiadanie. Dostałam pałe,ale to szczegół. Zatrzymałam sie na walce marko i teraz dokończyłam. Genialne, ale..smutne. Ja myślałam, że wyrzutki ich pobiją, że asakurowie sobie poradzą,że Hao uratuje Yoh i sie nim zajmie...jejku jakie to było by słodkie< krew z nosa
OdpowiedzUsuńMimo to...pięknie napisane. Nie lubie poniedziałków. Zły humor, zajęcia teatralne wieczorem. Zero wytchnienia i krzyki rodziców.... Okropieńtwo, a to mnie jeszcze bardziej pogrążyło. Niech moc szamańska będzie z tobą i mam nadzieje że obu nam przejdzie. Wystarczy pomyśleć o Asakurach i wbrew woli już sie człowiek uśmiecha...khm,człowiek..szaman, przepraszam. Drobna usterka systemowa.
Chyba sama napisze sobie jakieś miłe opowiadanie na komputerze i sie pouśmiecham do Asakurów bo...chyba życie jest za krótkie, by sie martwić :) Yoh posłuchałby muzyki...
Hej :) Nom, wreszcie dałam radę przeczytać. :) Trochę wolnego czasu... Choć muszę jeszcze skończyć sprzątać pokój. :P
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że czasem z powodu złego nastroju wychodzą świetne teksty. Jak w tym przypadku. Na początku bałam się, że całość będzie nader sielankowa, na szczęście pojawiła się ostra akcja, nawet brutalna...
Podobało mi się. Wciąż musisz pracować nad stylem, bo nie jest perfekcyjny, ale świetnie piszesz o uczuciach, a to opowiadanie było nimi przepełnione po brzegi.
X-laws są tacy... Ugh... Najpierw mówią Yoh "spadaj", potem zaś "nigdzie nie pójdziesz", no wariaci! :P A tak na serio, zrobiłaś z nich absolutnych szaleńców. No bo oficjalnie, to przyłączyli się do tej organizacji, bo ucierpieli przez Hao, a skoro nie ucierpieli, nikt nie pozabijał ich rodzin... Wariaci do kwadratu. :P
Fajne rozwiązanie zastosowałaś na koniec. Widać, że ten fragment był najlepiej przemyślany. :)
Zastanawiam się czasem, czy bliźniacy, gdyby wychowywali się razem, byliby tak bardzo ze sobą związani. W końcu pomiędzy rodzeństwem często występują spięcia, a bracia, którzy siebie nawzajem nie utracili, mogą nie doceniać braterskiej miłości... U Ciebie jednak ich relacje były cudownie opisane. Nie mam zastrzeżeń... No i cieszę się, że napisałaś one-shot, zawsze łatwiej znaleźć na niego czas, niż na kilka rozdziałów. :)
Pozdrawiam! Asakurzastych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku. :)
Natrafiłam na twój blog przypadkiem. Musze przyznac ze twój styl pisania jest świetny.
OdpowiedzUsuńTa notka wyraża uczucia jakie moim zdaniem powinni żywic do sibie bracia Asakura. Końcówka doprowadziła mnie do łez. Masz naprawde wielki talent, nie zmarnuj go.
~Black.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńŚwietny blog :) Znalazłam godzinę temu i nie mogę się oderwać ^^
UsuńChyba pierwszy raz popłakałam się przy czyimś opowiadaniu o bliźniakach. Podobnie jak Spokoyoh przytulałam kota (a nawet dwa ;)) ale jednemu się wyraźnie nie podobała moja końcowa reakcja i zostałam z jednym futerkowcem ^^"
Ta historia była przepiękna. Popłakałam się podczas czytania. Gratuluję świetnego pomysłu :)
OdpowiedzUsuń