Witam wszystkich i od razu mówię, że dziś nie będzie rozdziału. Tym razem chciałabym podzielić się czymś, nad czym pracowałam przez styczeń, mianowicie nad pracą na konkurs. Cóż, nie wiąże się ona z tematyką tego bloga, ale pewna kochana osóbka przekonała mnie, że powinnam to tu wstawić. Mam nadzieję, że Wam się spodoba, bo naprawdę jestem zadowolona z efektu końcowego.
Jeśli chodzi o następny rozdział - nie pytajcie, kiedy będzie, gdyż nie jestem w stanie tego określić. Muszę podjąć teraz parę decyzji, które zadecydują o mojej dalszej przyszłości. I muszę skupić się na tym. Mogę Was jedynie przeprosić, że nic nie pojawiało się tu od października tamtego roku. Wiem, że obiecałam pewnej osobie rozdział przed nowym rokiem, ale z powodu różnych spraw, którymi nie będę Was zanudzać, nie miałam okazji na spokojnie zająć się rozdziałem.
Na koniec chciałam zadedykować to opowiadanie Yohao, dzięki której ono powstało. Dziękuję Ci za to, że jesteś i mnie wspierasz, zwłaszcza w ostatnim okresie. Nawet nie potrafię wyrazić tego, jak bardzo jestem Ci wdzięczna za wczoraj i za całą naszą znajomość.
Dobrze, zapraszam do czytania i jeszcze raz przepraszam.
****
Przez uchylone okno do pomieszczenia wpadało chłodne, poranne powietrze. Słońce powoli wschodziło ponad horyzont, lecz promienie z trudem przebijały się przez grube warstwy chmur. Jednak to, a nawet śnieg, który spadł wczorajszego wieczora, nie przeszkodził mieszkańcom Londynu w prowadzeniu codziennego trybu życia. Także ciemnowłosy chłopak - siedemnastoletni - wybudził się właśnie ze snu. Przeciągnąwszy się leniwie na posłaniu, usiadł i spojrzał w stronę zaśnieżonego parapetu. Uśmiechnął się, przypomniawszy sobie, jak w dzieciństwie razem ze starszym bratem wyczekiwali właśnie tego dnia, w którym ziemię pokryje biały puch. Choć wiedzieli, że był rzadkim zjawiskiem pogodowym w tym kraju. Od samego rana błagali wtedy matkę, aby pozwoliła im wyjść na zewnątrz. Gdy był dzieckiem, uwielbiał lepić z bratem bałwany, rzucać się ścieżkami czy gonić po całym podwórku. I mimo iż miał świadomość, że tamte czasy już minęły, to zawsze miło będzie je wspominać.
Po krótkiej chwili postanowił w końcu wstać. Wiedział, że nie mógłby spędzić całego dnia w łóżku, choćby była sobota i nie miałby żadnych zajęć. Jego rodzina uważała to za marnowanie czasu, a on wolałby nie kłócić się o to kolejny raz. Zwłaszcza dzisiaj.
Podszedł do szafy stojącej nieopodal i wyciągnął czarne spodnie oraz szarą koszulkę. W trakcie ubierania się, usłyszał czyjś męski krzyk, który wołał jego imię. Chłopak westchnął tylko, jakby się tego spodziewając. Podszedł do drzwi i otworzywszy je, wyszedł na korytarz. Razem z matką i starszym o trzy lata bratem mieszkali w parterowym domu, odziedziczonym po zmarłych pradziadkach chłopców. Czarnowłosy nigdy ich nie poznał, lecz z dawnych opowiadań matki - kiedy jeszcze miała na nie ochotę - dowiedział się, że bardzo kochali swoje dzieci oraz jedyną wnuczkę. Pamiętał uśmiech rodzicielki, gdy wspominała swoich dziadków czy rodziców. Miał wrażenie, że tylko wtedy była naprawdę szczęśliwa. Westchnął, włożywszy ręce do kieszeni, po czym zaczął kierować się w stronę jadalni. Gdy tylko wszedł do środka, przywitał go radosny głos brata:
– Will! – Michael - wysoki młodzieniec o czarnych jak jego włosach i jasnoniebieskich oczach - uśmiechnął się, ukazując rząd białych zębów. – Siadaj, właśnie zaczynamy śniadanie – odparł, sięgając po jedną z kanapek leżących na dużym talerzu.
Chłopak kiwnął głową i usiadł przy masywnym stole.
– Cześć, mamo – powiedział do jasnowłosej kobiety siedzącej naprzeciw. Jednak po chwili mina mu zrzedła, gdy w jej zielonych oczach - takich samych jak jego - nie dostrzegł ani odrobiny radości z widoku syna. Wiedział, że nie powinien spodziewać się niczego innego, gdyż taka sytuacja trwała od paru lat. Po śmierci ich babci, rodzicielka chłopców zamknęła się w sobie. Czasami mieli wrażenie, że całkowicie straciła kontakt z rzeczywistością, jakby nic ją nie obchodziło. Od tamtej pory Michael robił, co mógł, aby pomóc matce. Zabierał ją do psychologa, zajmował się domem, rozmawiał, lecz nie przyniosło to żadnego efektu. Jednak obaj mieli wciąż nadzieję, że jej stan w końcu się poprawi.
William nagle poczuł, że coś wdrapało mu się po nodze i usiadło na jego kolanach. Spojrzał w dół i zobaczył małą wiewiórkę, wpatrującą się w niego czarnymi oczyma. Uśmiechnął się lekko i pogłaskał zwierzę po główce.
– Witaj – przywitał się.
Wiewiórka przechyliła łepek na bok, a następnie szybko zeskoczyła i wdrapała się po Michaelu, aby usiąść na jego ramieniu. Starszy chłopak nie był tym zaskoczony. Zachowywał się tak, jakby nawet tego nie zauważył. Nic dziwnego, gdyż od początku, kiedy tylko ona pojawiła się w ich domu, upodobała sobie właśnie to miejsce. Gdy William miał piętnaście lat, razem z bratem znaleźli ją ranną na podwórku i zaopiekowali się nią. Od tamtej pory została z nimi i nawet gdy wyzdrowiała, nie miała zamiaru ich opuścić. Wszędzie za nimi chodziła, zwłaszcza za Michaelem, którego nigdy nie spuszczała z oczu.
– Wszystko w porządku? – spytał starszy chłopak, przyglądając się uważnie bratu, a w jego głosie wyraźnie słychać było troskę.
– Tak – odparł krótko, biorąc do ust kanapkę. Czuł na sobie wzrok Michaela, lecz zignorował go. Nie miał ochoty z nim teraz rozmawiać, bo wiedział, co będzie chciał powiedzieć. Niebieskooki zdecydowanie za bardzo się martwił, co tylko denerwowało Willa. Nie potrafił zrozumieć, że jego mały braciszek nie jest już dzieckiem i sam potrafi o siebie zadbać. I nie potrzeba się nim przejmować. Jego przemyślenia przerwał głos Michaela:
– Zabieram dziś mamę do doktora Browna. Ostatnio, gdy z nim rozmawiałem, mówił że robią postępy.
– Jasne – powiedział z ironią, spoglądając przez wysokie okno, które dawniej było witrażem. Jeszcze przed śmiercią, ich babcia kazała wstawić w nie zwyczajne szyby, gdyż nie lubiła stylu wiktoriańskiego, w którym zachowany był wystrój domu. Pamiętał, jak powtarzała, że próbuje w te stare miejsce tchnąć ducha nowoczesności. – Mówi tak od jakiś dwóch lat. Nie widzisz, że to nie ma sensu? Tylko tracisz czas. Ona nie chce wyzdrowieć.
– Williamie! – skarcił go brat. – Nie mów tak, przecież...
– Dlaczego? Przecież to prawda. Dobrze o tym wiesz, tylko nie chcesz przyjąć tego do świadomości. Gdyby zależałoby jej na czymkolwiek oprócz siebie, wyzdrowiałaby. – Wiedział, że jest okrutny wobec matki, ale nie zważał na to. Miał tego wszystkiego dość.
Spojrzał ukradkiem w jej stronę, lecz sprawiała wrażenie, jakby tego nie usłyszała. Zacisnął dłonie w pięści, które leżały na jego kolanach.
– Will – zaczął Michael, chwytając go za ramię i zmuszając do wstania. – Chodź, porozmawiamy – dodał ostrym głosem i pociągnął go w stronę wyjścia.
Młodszy chłopak wyrwał się z wyrazem złości na twarzy.
– Nie mam zamiaru cię słuchać. Mam dość traktowania mnie jak dziecko, które nie ma o niczym pojęcia. Babcia zmarła cztery lata temu, a mama nadal to przeżywa. Zachowuje się tak, jakby nic ją nie obchodziło, jakbyśmy my ją nie obchodzili, więc dlaczego ja mam przejmować się tym, co ona o mnie pomyśli? – przerwał, czując, że jeszcze trochę, a głos zacznie mu się łamać.
– Bracie...
– Zostaw mnie. Mam ciebie dość – powiedział i szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia, trzaskając drzwiami.
Michael westchnął ze smutkiem, obserwując przez okno, odchodzącego w pośpiechu Willa. Wiedział, że jego brat ciężko znosił to wszystko. W końcu miał dopiero siedemnaście lat i jak każdy potrzebował jeszcze kogoś, kto pokaże, dokąd iść. Najczęściej byli to rodzice, lecz w obecnej sytuacji, kiedy ich ojciec był na misji w wojsku, która trwała już parę miesięcy i nie zapowiadało się na jego powrót w najbliższym czasie, a matka... Cóż, to było niemożliwe. I dlatego Michael robił, co mógł, aby go wspierać. Jednak czuł, że powoli traci nad tym kontrolę.
****
Był późny wieczór, gdy William wrócił do domu. Wiedział, że brat będzie na niego wściekły, ale nie obchodziło go to. Musiał wtedy wyjść. Czuł, że dłużej nie mógłby wytrzymać, nie mówiąc jeszcze czegoś, czego potem by żałował. Miał świadomość, że ta poranna ucieczka była dziecinna, ale musiał przestać o tym myśleć.
Zdejmując kurtkę, nie słyszał odgłosów, wskazujących na to, iż Michael wciąż był na nogach. Skierował się w stronę swojego pokoju i przechodząc obok kuchni, zauważył uchylone drzwi, przez które wypadało jasne światło. Zawahał się przed wejściem do środka. Miał przeczucie, że nie wyniknie z tego nic dobrego. Wszedł powoli do pomieszczenia i zauważył siedzącego przy stole Michaela, pochylającego się nad stołem z głową opartą o ręce. William poczuł skurcz w żołądku.
– Michael? Wszystko w porządku?
Starszy chłopak drgnął, jakby nie spodziewając się pojawienia w kuchni kogokolwiek. Podniósł głowę i spojrzał na brata nieprzeniknionym wzrokiem.
– Gdzie ty byłeś? Zniknąłeś na cały dzień! Masz pojęcie, jak się martwiłem? – Nawet nie zauważył, kiedy wstał.
– Niepotrzebnie. Nie jestem dzieckiem i potrafię sobie samemu radzić – odparł z buntowniczym wyrazem twarzy i założył ręce na piersi.
– Czy ty nic nie rozumiesz? – spytał, podchodząc bliżej niego. – Może jesteś prawie pełnoletni, ale wciąż zachowujesz się niedojrzale. Nawet nie raczyłeś zabrać telefonu. Nie rozumiesz, że to co robisz, oddziałuje na innych? Zachowujesz się tak, jakbyś był tylko obserwatorem w tym, co się dzieje. I za każdym razem uciekasz.
– O czym mówisz? – Will zatarł nieco brodę do góry, by móc spojrzeć bratu w oczy.
– Jak mogłeś powiedzieć coś takiego przy mamie? Doskonale znasz sytuację i wiesz, że...
– Tak, wiem! Powtarzasz mi to za każdym razem. Ale mam już tego dość! Co, twoim zdaniem, mam robić? Udawać, że wszystko jest w porządku, tak jak ty to robisz? Ona się nami nie interesuje. Cokolwiek zrobię, powiem, nie wpływa to na nią w żaden sposób. – Opuścił głowę, z całych sił zaciskając dłonie w pięści. Jego głos robił się coraz cichszy. – Ja już dłużej tak nie chcę.
– Will – zaczął Michael, kładąc mu ręce na ramiona. – Wiem, że to dla ciebie trudne. Gdybym mógł, to oszczędziłbym ci tego wszystkiego, ale jakoś musimy sobie poradzić, wspólnie. Mama nas potrzebuje, a my...
– Nie. – Wyrwał się i cofnął o dwa kroki. – Ona nas nie potrzebuje, nie interesuje ją czy jesteśmy, czy nie. Ale jak tak bardzo chcesz, to możesz to robić sam. Przecież tak naprawdę cię nie obchodzę, więc dlaczego mam ci wciąż przeszkadzać?
– Przeszkadzać? O czym ty mówisz? Jesteś moim bratem i nigdy mi...
– Idę spać – oznajmił, przerywając niebieskookiemu. Następnie odwrócił się i szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia.
Michael zawołał za nim, choć wiedział, że brat nie wróci. Westchnął ze smutkiem i podszedł w stronę okna. Nie miał już pojęcia, jak rozmawiać z chłopakiem. To wszystko wyrywało się spod kontroli. Patrząc na swoje odbicie, poczuł jak coś wdrapuje się po jego ciuchach. Po chwili na jego ramieniu usiadła wiewiórka i przejechała pyszczkiem po policzku bruneta. Ten uśmiechnął się lekko i pogłaskał ją. Nie miał pojęcia, jak ona to robiła, ale zawsze, kiedy miał zły nastrój, przytulała się do niego, jakby chcąc pocieszyć chłopaka. Jednak teraz miał wrażenie, że to nie będzie takie łatwe...
****
William obudził się następnego dnia, z dudniącym bólem głowy. Większą część nocy spędził nad analizowaniem ostatniego wieczoru. Już od samego wyjścia z kuchni po rozmowie z bratem, czuł palące wyrzuty sumienia. Lecz nie potrafił wrócić i jeszcze raz spojrzeć Michaelowi w twarz. Bał się ujrzeć w jego oczach rozczarowanie. Gdyby potwierdził to, co Will myślał o sobie, nie zniósłby tego. Co innego usłyszeć to od samego siebie, a co innego od bliskiej osoby. Zawsze ważne było dla niego zdanie brata, mimo iż starał się tego nie okazywać. Zacisnął palce na pościeli. Był tchórzem, wiedział o tym doskonale. Ale z tym już koniec. Michael miał rację. Musiał w końcu przestać zachowywać się jak dziecko, a pierwsze co zrobi, to pójdzie przeprosić brata.
Wstał i przebrawszy się w pierwsze lepsze ciuchy, wyszedł z pokoju. Wiedział, że znajdzie Michaela w jadalni, gdyż zawsze o tej porze przygotowywał śniadanie dla wszystkich. Jednak gdy tylko wszedł do pomieszczenia, zdał sobie sprawę, że dziś było inaczej. Brunet siedział przy pustym stole i czytał gazetę. Był sam, więc mama pewnie jeszcze znajdowała się w swoim pokoju, pomyślał Will. Młodszy chłopak westchnął i podszedł do brata. Michael wydawał się nie mieć dobrego nastroju, lecz musiał z nim porozmawiać. Usiadł na krześle obok niego.
– Cześć – powiedział i niemal zaskoczyła go niepewność w jego głosie.
Niebieskooki nie odpowiedział, nawet nie podniósł wzroku znad gazety, jakby nie zauważył przybycia brata.
– Michael? – spytał, nerwowo poruszając się na siedzeniu. – Chciałem porozmawiać o tym, co było wczoraj. Przepraszam, że tak się zachowywałem, ja tylko...
– Daj spokój – odparł starszy młodzieniec lekceważącym głosem. – Nie obchodzi mnie to.
Willa całkowicie zaskoczyła ta wypowiedź. Michael jeszcze nigdy nie mówił do niego w ten sposób, nieważne jak bardzo był na niego zły. Ani razu nie słyszał u niego takiej wrogości.
– Miałeś rację – kontynuował. – Nie zamierzam dłużej przejmować się tobą ani twoimi humorami. Nie ma czym.
– Co?
– Słyszałeś. – Michael odłożył gazetę i spojrzał na Williama. Ten miał uczucie, jakby niebieskie tęczówki chłopaka wdzierały się do jego umysłu, chcąc wyrządzić nieodwracalne szkody. – Przez całe życie skakałem wokół ciebie, jakbyś był ze szkła, a okazało się, że to nie miało sensu. Jesteś nikim.
Will zacisnął pięści na kolanach i opuścił głowę, pragnąc znaleźć się w innym miejscu. Wiedział, że brat miał rację, jednak nie był przygotowany tego usłyszeć od niego. Czuł, że swoim zachowaniem zniszczył wszystko.
– Przepraszam, bracie – odparł cicho, nie podnosząc na bruneta wzroku. – Wiem, że cię zawiodłem i że jesteś na mnie zły, ale postaram się, zrobię wszystko, abyś...
– To nie ma sensu – przerwał tym samym, przerażająco spokojnym i zimnym głosem – bo i tak już dłużej nie będziesz tu mieszkał.
– O czym ty mówisz? – Will podniósł gwałtownie głowę, wpatrując się w chłopaka z niedowierzaniem.
– Sam mówiłeś, że jesteś na tyle dorosły, aby sam zadbać o siebie, więc równie dobrze możesz znaleźć sobie inne miejsce.
– T–to znaczy, że mam się wyprowadzić?
– Tak. Masz czas do wieczora. – Michael wstał i skierował się w stronę wyjścia. Nie okazał ani odrobiny współczucia czy choćby smutku.
– Ale bracie... – Will również się podniósł, wpatrując się w niego.
– Nie – uciął, nawet się nie odwracając. – I nie ma sensu udawać kochającego się rodzeństwa. Nie jesteś już moim bratem.
****
Słońce powoli chowało się za horyzontem, wywołując pomarańczowo–czerwone refleksy światła na pokrytej krami Tamizie. Młody chłopak opierał się właśnie o barierki na Blackfriars Bridge i wpatrywał się w wodę. Zawsze, gdy musiał pomyśleć lub uspokoić się, przychodził nad rzekę. Woda łagodziła jego nerwy i dawała poczucie spokoju. Dawniej, po sprzeczkach z bratem czy rodzicami, uciekał w to miejsce. Pamiętał, jak czasami siedział na moście, z przyciągniętymi do piersi kolanami i naburmuszoną miną, a wtedy pojawiał się Michael, który w milczeniu przysiadywał się do niego, czekając aż Willowi przejdzie złość. Czasami trwało to nawet parę godzin, lecz brat ani razu się nie skarżył, ani razu nie dawał za wygraną.
William poprawił kurtkę, gdy zawiał zimny wiatr. Każde wspomnienie o bracie przynosiło ze sobą jego słowa, które usłyszał dziś rano. ,,Nie jesteś już moim bratem". Nie rozumiał. Czy był aż tak zły? Czy mógł doprowadzić do zniszczenia tego, co było między nimi? Przecież od dziecka się o coś kłócili, jak to bywa w rodzinie - są dobre i złe chwile. Lecz teraz miał wrażenie, iż tego już nie da się naprawić. Michael nie chciał go widzieć, A Will nie chciał dawać mu więcej powodów do nienawiści. Nienawiści? – powtórzył w myślach, mimowolnie zaciskając powieki, nie chcąc pozwolić łzom popłynąć po policzkach. Nigdy nie pomyślałby, że brat może czuć do niego coś takiego. Dziś rano od razu po tej rozmowie uciekł z domu w to miejsce, nie wiedząc, co robić. Miał świadomość, że będzie musiał wrócić i zabrać swoje rzeczy, ale napawało go to przerażeniem.
Nagle usłyszał za sobą kroki i odwróciwszy, niemal od razu rozpoznał te czarne włosy i niebieskie oczy. Mimo iż twarz przybysza przypominała w tej chwili maskę.
– Michael? – spytał, nawet nie próbując kontrolować drżenia głosu. Miał ochotę podejść do bruneta, jednak strach sparaliżował całe jego ciało.
Starszy chłopak nie odpowiedział, tylko wpatrywał się w Willa pełnym nienawiści spojrzeniem. Po chwili ruszył wolnym krokiem, zbliżając się do młodszego brata. Gdy znalazł się tuż przed nim, młodszy chłopak w ostatniej chwili odskoczył na bok, zauważając pięść bruneta, skierowaną prosto w jego twarz.
– C-co ty...? – wyjąkał, nie będąc w stanie niczego innego powiedzieć.
Zaraz potem, Michael ponownie go zaatakował. Will próbował się obronić, chwytając go za nadgarstki. Przez krótki czas siłowali się między sobą, lecz nagle Michael poślizgnął się na pokrytej lodem powierzchni i tracąc równowagę, wypadł przez żelazne barierki. William złapał go w ostatniej chwili.
– Trzymaj się! Wyciągnę cię! – krzyknął, próbując wciągnąć brata z powrotem, jednak czuł, że nie da rady. Dłonie powoli wyślizgiwały się z uścisku brata, a Michael milczał. Milczał, patrząc jedynie pełnymi nienawiści i pogardy oczyma. W pewnym momencie Will nie zdołał dłużej utrzymać bruneta i ten spadł wprost do zimnej Tamizy, znikając w głębi wody.
– Nie! – wykrzyknął Will z rozpaczą, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Wpatrywał się szeroko otwartymi z przerażenia oczyma w taflę wody, szukając jakiegoś śladu. Nic.
Osunął się na kolana, głową dotykając żelaznych barierek i zaczął płakać. Słońce znikło już za horyzontem, pozostawiając młodzieńca samego z cierpieniem, które niszczyło jego serce.
****
– Nie! – Krzyk Willa rozniósł się po całym domu, a on sam podniósł się gwałtownie do pozycji siedzącej, nie mogąc złapać tchu, jak po przebyciu długiego biegu. Ze zdezorientowaniem rozglądał się po pomieszczeniu, przez chwilę nie wiedząc, gdzie się znajduje. Wciąż przed oczyma miał ten sam obraz. Znikającego w głębi wody Michaela. I świadomość, że nic już nie mógł zrobić. Zacisnął powieki, drżąc na całym ciele. To niemożliwe, niemożliwe – powtarzał rozpaczliwie w myślach.
Wtem drzwi do jego pokoju otworzyły się, ukazując wysoką postać.
– Will? Wszystko w porządku?
Chłopak podniósł zszokowane spojrzenie na Michaela, który przyglądał się mu ze zmartwieniem na twarzy.
– Michael? Ty... żyjesz?
– Oczywiście, że tak – odparł z lekkim uśmiechem, lecz widząc, w jakim stanie był Will, podszedł do niego i ukląkł obok. – Miałeś koszmar?
– Ja... – Nie wiedział, co powiedzieć. Czy to naprawdę mógł być tylko sen? A może nadal śni? Jednak spojrzawszy w zatroskane niebieskie oczy brata, wiedział, że to nie sen. – Ja myślałem...
– Spokojnie. – Michael położył mu dłoń na ramieniu. – Powiedz, co ci się śniło.
Will zaczerpnął tchu, próbując się uspokoić i zaczął opowiadać. Gdy skończył, opuścił głowę, jakby obawiając się, ujrzeć w oczach brata złość czy rozczarowanie.
Jego obawy okazały się niesłuszne, gdy Michael powiedział łagodnym głosem:
– To był tylko koszmar. A wiesz, skąd to wiem? – Uśmiechnął się lekko. – Bo nigdy nie byłbym w stanie cię znienawidzić, nieważne, co złego byś zrobił. Jesteśmy braćmi i nic tego nie zmieni, rozumiesz?
Will kiwnął głową, czując jak ciężar spada mu z serca.
– Przepraszam...
– Nie masz za co – powiedział Michael i zmierzwił mu włosy, a chłopakowi przypomniało to, jak będąc jeszcze dziećmi, brat często dokuczał mu w ten sposób. – A teraz wstawaj. Nie warto marnować takiego dnia, leżąc w łóżku.
****
Miał właśnie wejść za Michaelem do jadalni, gdy poczuł, jak ktoś chwyta go za ramię. Gdy się obrócił, od razu rozpoznał, kto to był.
– Mamo?
Kobieta spoglądała na niego spokojnymi zielonymi oczyma, a on pierwszy raz od dawna zauważył, że wyrażały coś więcej niż tylko obojętność.
– Kocham cię, synku, pamiętaj – odparła, dotykając lekko opuszkami palców jego policzka, po czym wyminęła go, kierując się w stronę stołu.
Will ze zdumieniem podążał za nią wzrokiem, jak ponownie zamykając się w sobie, siada na swoim miejscu. Od paru lat nie odezwała się do nikogo ani słowem, a dzisiaj... Może nie powinien tracić jeszcze nadziei?
Obserwując matkę, brata, cieszył się, że to był tylko sen, ale też w jakimś stopniu nie żałował, że go miał. Dzięki niemu zrozumiał, że życie nie trwa wiecznie i w każdej chwili może zdarzyć się coś, co obróci świat do góry nogami. A marnowanie tego czasu na kłótnie, okazałoby się największym błędem, jaki mógłby popełnić. Uśmiechając się lekko, wszedł do jadalni, by dołączyć do rodziny.
Czasem koszmary próbują przejąć nad nami kontrolę niczym demony, lecz ważne jest, aby nie dać im zwyciężyć, aby nie pozwolić, żeby przejęły kontrolę nad prawdziwym życiem. Sny, nawet te złe, mogą być jedynie wskazówką, ale to od człowieka zależy, jak potoczy się jego życie.