Młody chłopak obudził się pośrodku ciemnego lasu. Panował tu nieprzyjemny mrok, w którym dało się zauważyć ledwo widoczne kształty drzew. W tej ciemności przypominały one bardziej upiory szykujące się do ataku, niż zwykły, stary las liściasty.
Brunet miał wrażenie, jakby ktoś go obserwował. Zaczął niecierpliwie rozglądać się wokół siebie, jednak nic nie zauważył. Spojrzał w górę. Przez wysokie, rozłożyste drzewa, skutecznie przedzierały się delikatne strumienie jasnego światła księżyca, dając jako takie rozeznanie w terenie. Lodowaty wiatr wprawiał w ruch półdługie włosy chłopaka, a jego samego przyprawiał o gęsią skórkę. Powoli ruszył przed siebie, ostrożnie stawiając każdy krok. Gęsta mgła przysłaniała runo leśne, które pod najmniejszym naciskiem wydawało z siebie upiorny dźwięk. Nagle, wśród odgłosów nocy, usłyszał cichy szept. Z początku niezrozumiały i przytłumiony, jednak z każdą, kolejną sekundą, stawał się coraz wyraźniejszy, by w końcu przerodzić się w pełen pogardy i oskarżenia krzyk.
- To twoja wina... zabiłeś mnie...
Nastolatek stanął w bezruchu. Początkowe zdezorientowanie, szybko zastąpione zostało falą strachu. Każde słowo odbijało się w czaszce chłopaka, powodując niemalże fizyczny ból. Puścił się przed siebie, nawet się nie obracając. Chciał uciec. Ukryć się gdzieś, gdzie nie dosięgnie go okrutna i przytłaczająca rzeczywistość.
Dobiegł do niewielkiej polany, pośrodku, której stała tajemnicza postać. Mroczna aura bijąca od owej istoty rozprzestrzeniała się na otoczenie, sprawiając, że zdawało się jeszcze straszniejsze. Szatyn chciał zawrócić, ale jego nogi odmówiły posłuszeństwa. Podchodząc coraz bliżej, próbował na próżno rozpoznać twarz osobnika, jednakże ciemny kaptur zasłaniający oczy, skutecznie mu to uniemożliwiał.
Wtem na chłodnej trawie zauważył szkarłatne smugi, prowadzące aż pod stopy zakapturzonej postaci.
Nastolatek był już na tyle blisko, aby odkryć, że ta ciecz wydobywa się z klatki piersiowej osoby stojącej naprzeciw niego. Podniósł powoli wzrok i znieruchomiał z przerażenia.
- Hao...? - Zdołał zaledwie wydukać, czując jak głos zalega mu w gardle.
Z niedowierzaniem przyglądał się swojemu bliźniakowi, jego czarnym jak heban tęczówkom wypełnionym żalem, gniewem i nienawiścią.
Nie mógł uwierzyć w to co widzi. Chciał coś zrobić, powiedzieć, ale poczuł jakby wszelkie zasoby energii nagle się wyczerpały.
- To twoja wina. Mogłeś mi pomóc, a co zrobiłeś? Zabiłeś mnie! - warknął niespodziewanie Hao, głosem jeszcze bardziej mroczniejszym i oziębłym niż jego spojrzenie.
To spadło na młodszego niczym grom z jasnego nieba, prosto w serce. Przyprawiając ten delikatny narząd o toksyczną ranę, która podobnie jak jadowity wąż, wtłaczała swą truciznę do krwiobiegu, by tam razem z czerwoną mieszaniną cieczy i ciał stałych(synonim do krwi), przedostawała się do umysłu chłopaka i wyrządzała coraz to większe szkody. Szkody, które tak łatwo nie da się cofnąć. Krótkowłosy jeszcze przez chwilę przyglądał się swojemu bratu osłupiałym wzrokiem, gdy niespodziewanie ostry ból powalił go na kolana, uniemożliwiając oddychanie. Miał uczucie, jakby miliardy igiełek przeszywały każdą cząstkę jego ciała. Do oczu napłynęły mu łzy bezsilności i rozpaczy. Nie mógł już tego znieść. Zdołał jeszcze raz spojrzeć na stojącego przed nim brata, u którego na twarzy widniał pogardliwy uśmieszek. Złowrogie igiełki skupiły swą siłę na umyśle chłopaka, wywołując niewyobrażalny ból, za nic nie mogący równać się z tym, co do tej pory czuł. Ostatnimi przebłyskami świadomości, wyszeptał słabym głosem:
- Przepraszam cię, braciszku... - Zaraz potem osunął się bezładnie na lodowatą i zabarwioną karmazynową krwią trawę.
Krótki, aczkolwiek rozpaczliwy krzyk młodego Asakury uniósł się po rezydencji, prawie wybudzając domowników ze snu.
Szatyn gwałtownie podniósł się z posłania, dysząc ciężko. Mimo, że już nie spał, to koszmar nie chciał go opuścić. Wciąż miał przed oczami, te pełne nienawiści spojrzenie, raniące bardziej niż najostrzejszy sztylet. Nie wiedząc już jak się bronić, przymknął mocno powieki, spod, których zaczęły wydobywać się srebrzyste krople, powoli kapiące na zaciśnięte na kołdrze dłonie. Ale i to nie pomogło. Natłok nieprzyjemnych myśli spotęgował ból głowy, trwający od przebudzenia. Siedział tak przez dłuższą chwilę, aż z tego stanu otępienia wyrwał go głos Amidamaru.
- Yoh-dono? Wszystko w porządku? - spytał niepewnie, z niepokojem przypatrując się młodemu Asakurze. Zdziwiło go zachowanie Yoh, jeszcze nigdy nie widział go aż tak roztrzęsionego. Prawda, miewał czasami sny mniej lub bardziej przerażające, ale ani razu nie wywołały takiej reakcji.
Krótkowłosy uniósł powoli głowę i natrafił na zatroskane spojrzenie swojego ducha stróża.
- Tak w porządku - odparł, a na potwierdzenie swych słów, uśmiechnął się delikatnie. - To był tylko zły sen - zapewnił, po czym w milczeniu wstał i podszedł do okna. Usiadłszy na parapecie, oparł się o framugę szyby i zamyślonym wzrokiem patrzył w dal.
Czarna jak do tej pory barwa nieba, powoli przeistaczała się w subtelne, pastelowe odcienie, nadając otoczeniu wyjątkowy nastrój. Tę wyjątkową atmosferę potęgowała poranna mgła, lekko unosząca się tuż nad ziemią. Jasny blask wywodzący się znad horyzontu, dawał oczywisty znak, że Słońce rozpoczyna właśnie swą codzienną wędrówkę po nieboskłonie. Jednocześnie ogrzewając swym światłem ciche i spokojne ulice miasta.
Szatyn westchnął smutno i oparł czoło o chłodną szybę. Zawsze zachwycał go taki widok, napajał otuchą i wiarą w otaczający go świat. Przekonaniem, że po ciemnej nocy, nadejdzie jasny świt. Jednak w tym momencie nie potrafił uwierzyć, że nic się nie zmieniło. Że razem z gwiazdami odeszły wszystkie problemy. Wręcz przeciwnie, gdzieś w środku czuł, iż to dopiero początek. Początek czegoś niezwykłego, co niewątpliwie odmieni jego życie, jednakże nie wiedział, czy będą to zmiany na dobre. Chłopak nieco przechylił głowę w kierunku Amidamaru, by spojrzeć mu w oczy, ale zaraz powrócił do poprzedniej czynności.
- Śnił mi się Hao - powiedział tak cicho, że jego duch stróż ledwo go usłyszał. Ten przyjrzał mu się uważnie.
- Yoh... - zaczął samuraj, jednak zaraz mu przerwano.
- Każdy mówi, że uratowałem świat, że to co zrobiłem było słuszne - uciął na chwilę, czując jak głos zaczyna mu się łamać. - Ale ja nie jestem tego pewien - dodał bezsilnie.
Amidamaru z początku przyglądał się szamanowi ze szczerym zdziwieniem. Chociaż...mógł się tego domyśleć. Taki czyn dla jego sumienia, tak bardzo potępiającego wszelkie rodzaje krzywdy wobec innych ludzi, był najgorszą zbrodnią, niszczącą go wewnętrznie. I szatyn zapewne nie potrafił już tłumić tego w sobie.
- Ale Hao nie dał ci zbytnio wyboru - odparł niepewnie duch.
- Ale gdybym spróbował go lepiej poznać, może wtedy udałoby mi się go zmienić. Przecież nie był zwykłym psychopatą, który zabijał dla samej chęci zabijania. Musiał mieć jakiś ważny powód - wydusił z siebie, gwałtownie przenosząc spojrzenie na szarowłosego.
Po chwili, jednak opanował się i bezsilnie opadł plecami na ścianę przylegającą do okna. Ech...przecież miał. Chciał uratować naturę. Czy, to nie jest wystarczający powód, żeby usprawiedliwić jego występki? Ale, czy można ratować jedno życie, niszcząc inne? Nie, nie można. Nawet, jeśli było to jak najbardziej słuszne pragnienie, to nie wolno dążyć do niego po trupach. Należy znaleźć inny sposób, gdyż każda śmierć, bez względu na to, kim była dana osoba, jest złem. A na zło nie można odpowiadać tym samym.
Więc dlaczego on tak postąpił? Dlaczego posłuchał innych, zamiast kierować się własnymi przekonaniami?
- Yoh nie myśl już o tym. Nic już nie zmienisz - polecił samuraj ostrożnie kładąc dłoń na ramieniu zamyślonego chłopaka. Nie chciał, żeby krótkowłosy się zadręczał. Wiedział, że te wydarzenia szybko nie zostawią szatyna w spokoju, ale chciał być dla niego oparciem, wspierać go. Bo przecież to Yoh jako pierwszy wyciągnął do niego pomocną dłoń. Uwierzył mu, choć wcale nie musiał. I Amidamaru będzie mu za to wdzięczny do końca życia.
Tymczasem szatyn wciąż siedział oparty o ścianę, wpatrując się nieprzeniknionym wzrokiem w swojego ducha stróża. Po chwili, jednak uśmiechnął się łagodnie do niego.
- Masz rację. Nie ma sensu martwić się czymś, na co już nie mam wpływu. Muszę iść dalej, a przeszłość... - tu zaciął się na moment. - A przeszłość zostawić za sobą i spróbować się z nią pogodzić - dokończył i spuścił wzrok. - I sobie wybaczyć - dodał szeptem.
Amidamaru chciał już coś powiedzieć, lecz w tej samej chwili Yoh gwałtownie odskoczył od okna i zaczął się przeciągać, ziewając przy tym szeroko.
- No nic, głodny jestem. Idziemy na śniadanie, przyjacielu? - zapytał przyodziewając się o szeroki uśmiech.
Amidamaru odwzajemnił ten gest i kiwnął głową.
- To chodźmy - powiedział wesoło szatyn, jednocześnie zakładając na swoją głowę pomarańczowe słuchawki i wychodząc z pomieszczenia.
W całym domu panowała cisza. Żadnych hałasów, kłótni, czy wybuchów śmiechu. Tylko błogi spokój, przerywany jedynie melodyjnymi dźwiękami budzącej się do życia natury.
Piskląt, czekających na swoją mamę, szukającą dla swych ptasich pociech, pyszne śniadanko w postaci robaków.
Psa, szczekającego na białego kota sąsiadów, który jak codziennie odwiedza swojego sąsiada, by się z nim pobawić.
Przez otwarte okno przedostawały się promienie słońca oraz zapach porannej rosy. Szatyn odetchnął głęboko. Schodził powoli po schodach, jednocześnie trzymając dłonie w kieszeniach od spodni. Gdy był już na ostatnim schodku i właśnie miał pójść do kuchni, usłyszał dość głośny odgłos śpiewającego ptaka. Szaman popatrzył na niego lekko zdziwiony i po cichutku podszedł do okna, za którym siedziało owe zwierzątko. Stworzenie wcale nie uciekło na widok chłopca, wręcz przeciwnie, zaćwierkało dźwięcznie jakby chciało się przywitać. Yoh uśmiechając się lekko, ostrożnie otworzył okno i przyjrzał się mu. Nie znał się za bardzo na ptakach, lecz po lekcjach z dziadkiem Yohmei, na których zdarzało mu się słuchać, wiedział, że był to skowronek. Rolak(inna nazwa skowronka) dreptał po parapecie, a jego szaroziemiste upierzenie błyszczało w słońcu. W pewnym momencie zatrzymał się i przekręcając lekko główkę, spojrzał w kierunku Yoh. Szatyn wyciągnął dłoń w celu pogłaskania zwierzaka, jednak ptaszek spłoszony, szybko odleciał. Chłopak jeszcze przez krótką chwilę śledził lot ptaka, po czym przymknął nieznacznie okno i skierował się do kuchni. Przystanął przed drzwiami i pociągnąwszy za klamkę, wszedł do pomieszczenia. Od razu zauważył osobę siedzącą przy stoliku. Jasne promienie otulały jej złociste włosy, powodując je jeszcze piękniejszymi. Yoh zapatrzył się na spokojną twarz dziewczyny, jednak po chwili ocknął się.
- Dzień dobry, Anno. - Uśmiechnął się do niej i podszedł do lodówki. - Wyspałaś się? - spytał, wyciągając z maszyny chłodzącej masło, plasterki sera oraz sok mandarynkowy.
- Dzień dobry. Tak, wyspałam się. Jest jeszcze wcześnie, czemu wstałeś? Dziś mogliście przecież dłużej pospać - odparła upijając łyk zielonej herbaty.
- Tak wiem, ale obudził mnie ten pies z sąsiedztwa, a potem już nie mogłem zasnąć - powiedział wymijająco i nie patrząc na blondynkę zaczął smarować chleb masłem.
Ta kiwnęła jedynie głową i przyjrzała mu się uważnie. Nie przekonał jej tym wytłumaczeniem, zbyt dobrze znała swojego narzeczonego i jego wyjątkowe zamiłowanie do spania, żeby uwierzyć, że zwykłe szczekanie mogło go obudzić. Przecież młody Asakura potrafił zasnąć w każdym miejscu i o każdej porze. A poza tym, dostrzegła zmęczenie na jego twarzy, więc pewnie całą noc przesiedział oglądając rozgwieżdżone niebo. Zawsze tak robił, gdy coś go martwiło, tak jakby gwiazdy miały by mu dać odpowiedzi na wszelkie pytania.
- Wszystko w porządku? - spytała, jednakże jej głos był nadal opanowany i niewzruszony.
- Tak - odparł przełykając kanapkę, lecz czując na sobie wyczekujące spojrzenie dziewczyny, westchnął cicho i dodał - Nic mi nie jest...naprawdę. Miałem tylko zły sen, ale już jest dobrze. - Uśmiechnął się do medium. Ta odwzajemniła gest i zabrała się za swój kubek.
- Ale jakbyś chciał porozmawiać to, wiesz gdzie mnie szukać - odezwała się po chwili ciszy, niezmiennie siedząc w swojej pozycji.
Yoh podniósł na nią zdziwione spojrzenie. Mógł się domyślić, że przed blondynką nic się nie ukryje. W końcu zna go już na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że jest coś nie tak, nawet bez wglądu w jego myśli. Jednakże szatyn nie chciał jej niepokoić, bo nie było czym. Przecież to był jedynie sen, będący znakiem, że za dużo rozmyślał o tamtej sprawie, a wszystkie te myśli przełożyły się na dzisiejszy koszmar. Yoh potrząsnął niezauważalnie głową. Musi sobie z tym poradzić, bo to do niczego dobrego nie doprowadzi, a jedynie może wywołać niepokój u jego bliskich, a tego nie chciał.
- Dziękuje...- odparł z pełnym wdzięczności uśmiechem. Anna podniosła na niego wzrok i odwzajemniła gest. Przez chwilę wpatrywali się w swoje tęczówki nie wypowiadając ani jednego słowa. Mimo, iż byli narzeczeństwem to, wciąż nie byli zdolni określić uczuć, jakimi siebie darzyli. Przecież tak naprawdę narzucono im ten związek. Z początku traktowali go jako jedynie obowiązek względem rodziny i tradycji. Aczkolwiek po pewnym czasie zaprzyjaźnili się. Ale czy to wystarczy, by poczuć coś więcej? Czy dalsze posunięcia nie zepsują dotychczasowych relacji między nimi? A może należy pójść krok naprzód?
Mimo tych niepewności ich spojrzenia mówiły więcej, niż jakiekolwiek słowa. Nagle tę rozmowę bez słów przerwało im wejście Tamao.
- Dzień dobry - przywitała się z uśmiechem i usiadła koło Anny, która jedynie odwzajemniła jej gest, po czym upiła łyk swojego napoju, jakby nie chcąc, by dziewczyna zobaczyła jej lekko zarumienione policzki.
- Dzień dobry - odpowiedział Yoh, z początku speszony, jednak w następnej chwili rozpromienił się. - Jak się spało? - zapytał.
- Dobrze. Już dawno tak się nie wyspałam. A wam jak minęła noc? - spytała, przygotowując sobie kanapki.
- Również dobrze - odparł szatyn uśmiechając się.
- A gdzie Faust i Manta? - zapytała wizjonerka rozglądając się po kuchni.
- Zapewne jeszcze śpią, ale niech się wyśpią, bo czeka ich pracowity dzień - oznajmiła spokojnie medium.
- To znaczy? - spytał z niepokojem w głosie, choć domyślał się już odpowiedzi.
- To znaczy, że nie pozwolę, by obijali się cały dzień. Ciebie też to dotyczy, kotku - oświadczyła niewzruszenie.
- Dobrze -westchnął chłopak dokańczając śniadanie.
- Widzę, że już zjadłeś, więc przebiegnij 10 okrążeń wokół Tokio – zasugerowała niebieskooka ze stoickim spokojem.
- Ale Anno... - jęknął Yoh.
- Odrobina ruchu ci nie zaszkodzi. A, poza tym i tak nie masz nic do roboty.
- Odrobina? - mruknął pod nosem, jednakże widząc stanowcze spojrzenie blondynki wstał z miejsca. - Już idę - oznajmił ze zrezygnowaniem i wyszedł z pomieszczenia.
Anna uśmiechnęła się delikatnie. Widząc, że Tamao skończyła już jeść, pomogła jej w sprzątaniu ze stołu i razem wyszły z kuchni.
- Myślisz, że dadzą radę? Przecież to są tylko ludzie, na dodatek dzieciaki, więc jak mają sprostać takiemu zadaniu? - Po okolicy rozległ się kpiący i donośny głos. Brązowowłosy mężczyzna stał na środku jasnego pomieszczenia, trzymając dłonie w kieszeniach czarnego, długiego płaszcza. Tej mroczności i przebiegłości dodawały mu także tego samego koloru skrzydła oraz zadziorny wyraz twarzy. Obok niego stała blondwłosa kobieta i ze spokojną fizjonomią spoglądała w dal. Jednak usłyszawszy pytanie krótkowłosego, podniosła na niego wzrok.
- Wydajesz się zbyt pesymistycznie nastawiony, przyjacielu. Jeśli nasz Pan jest pewny, że to oni są wybrańcami to my nie możemy sprzeciwiać się jego woli. Poza tym, obserwowałam tych, jak to ująłeś ”tylko ludzi” i jestem przekonana, że jeśli połączą siły, zdziałają więcej niż myślisz - odparła z pełnym przekonaniem we własne słowa.
- A skąd masz pewność, że będą chcieli współpracować, jeżeli do tej pory nie kwapili się zbytnio do tego? - Brązowowłosy nie podzielał jej optymizmu. Nie wierzył, że jakaś niższa istota była przeznaczona do czegoś więcej, niż tylko do marnej egzystencji, jaką zdążył już zaobserwować.
- Znasz sytuację i wiesz dlaczego tak było, więc dlaczego masz wątpliwości?
- Po prostu nie rozumiem, jak takie istoty ludzkie mogą zmienić przyszłość - stwierdził. Kobieta zaśmiała się.
- Pracując tutaj powinieneś już się nauczyć, że nie wszystko można wyjaśnić. A jeśli chodzi o twoje uprzedzenie do ludzi to, zaczyna być ono śmieszne. Rozumiem, że masz żal do nich, ale...
- Dosyć! Nie powinien cię obchodzić mój stosunek do nich, więc z łaski swojej nie wtrącaj się - warknął ze złości mężczyzna wykonując gwałtowny ruch ręką.
- Ciągle to samo - westchnęła. - Nie mam zamiaru, jeśli nie chcesz. Niemniej, jednak to oni są tymi, w rękach, których niedługo będzie spoczywał los całej społeczności ludzkiej, czy ci się to podoba, czy nie. A naszym zadaniem jest im pomóc jak tylko możemy. - Jej głos nabrał powagi i siły.
- Żebyś się nie pomyliła - ostrzegł, jednak ona wyczuła lekką ironię. Pokręciła głową z politowaniem.
- O to się nie bój - oznajmiła. - A teraz musimy wziąć się do roboty, pamiętasz?
- Tak - mruknął posępnie.
W tym momencie oświetliło ich jasne światło i zniknęli w jego blasku.
Brunet miał wrażenie, jakby ktoś go obserwował. Zaczął niecierpliwie rozglądać się wokół siebie, jednak nic nie zauważył. Spojrzał w górę. Przez wysokie, rozłożyste drzewa, skutecznie przedzierały się delikatne strumienie jasnego światła księżyca, dając jako takie rozeznanie w terenie. Lodowaty wiatr wprawiał w ruch półdługie włosy chłopaka, a jego samego przyprawiał o gęsią skórkę. Powoli ruszył przed siebie, ostrożnie stawiając każdy krok. Gęsta mgła przysłaniała runo leśne, które pod najmniejszym naciskiem wydawało z siebie upiorny dźwięk. Nagle, wśród odgłosów nocy, usłyszał cichy szept. Z początku niezrozumiały i przytłumiony, jednak z każdą, kolejną sekundą, stawał się coraz wyraźniejszy, by w końcu przerodzić się w pełen pogardy i oskarżenia krzyk.
- To twoja wina... zabiłeś mnie...
Nastolatek stanął w bezruchu. Początkowe zdezorientowanie, szybko zastąpione zostało falą strachu. Każde słowo odbijało się w czaszce chłopaka, powodując niemalże fizyczny ból. Puścił się przed siebie, nawet się nie obracając. Chciał uciec. Ukryć się gdzieś, gdzie nie dosięgnie go okrutna i przytłaczająca rzeczywistość.
Dobiegł do niewielkiej polany, pośrodku, której stała tajemnicza postać. Mroczna aura bijąca od owej istoty rozprzestrzeniała się na otoczenie, sprawiając, że zdawało się jeszcze straszniejsze. Szatyn chciał zawrócić, ale jego nogi odmówiły posłuszeństwa. Podchodząc coraz bliżej, próbował na próżno rozpoznać twarz osobnika, jednakże ciemny kaptur zasłaniający oczy, skutecznie mu to uniemożliwiał.
Wtem na chłodnej trawie zauważył szkarłatne smugi, prowadzące aż pod stopy zakapturzonej postaci.
Nastolatek był już na tyle blisko, aby odkryć, że ta ciecz wydobywa się z klatki piersiowej osoby stojącej naprzeciw niego. Podniósł powoli wzrok i znieruchomiał z przerażenia.
- Hao...? - Zdołał zaledwie wydukać, czując jak głos zalega mu w gardle.
Z niedowierzaniem przyglądał się swojemu bliźniakowi, jego czarnym jak heban tęczówkom wypełnionym żalem, gniewem i nienawiścią.
Nie mógł uwierzyć w to co widzi. Chciał coś zrobić, powiedzieć, ale poczuł jakby wszelkie zasoby energii nagle się wyczerpały.
- To twoja wina. Mogłeś mi pomóc, a co zrobiłeś? Zabiłeś mnie! - warknął niespodziewanie Hao, głosem jeszcze bardziej mroczniejszym i oziębłym niż jego spojrzenie.
To spadło na młodszego niczym grom z jasnego nieba, prosto w serce. Przyprawiając ten delikatny narząd o toksyczną ranę, która podobnie jak jadowity wąż, wtłaczała swą truciznę do krwiobiegu, by tam razem z czerwoną mieszaniną cieczy i ciał stałych(synonim do krwi), przedostawała się do umysłu chłopaka i wyrządzała coraz to większe szkody. Szkody, które tak łatwo nie da się cofnąć. Krótkowłosy jeszcze przez chwilę przyglądał się swojemu bratu osłupiałym wzrokiem, gdy niespodziewanie ostry ból powalił go na kolana, uniemożliwiając oddychanie. Miał uczucie, jakby miliardy igiełek przeszywały każdą cząstkę jego ciała. Do oczu napłynęły mu łzy bezsilności i rozpaczy. Nie mógł już tego znieść. Zdołał jeszcze raz spojrzeć na stojącego przed nim brata, u którego na twarzy widniał pogardliwy uśmieszek. Złowrogie igiełki skupiły swą siłę na umyśle chłopaka, wywołując niewyobrażalny ból, za nic nie mogący równać się z tym, co do tej pory czuł. Ostatnimi przebłyskami świadomości, wyszeptał słabym głosem:
- Przepraszam cię, braciszku... - Zaraz potem osunął się bezładnie na lodowatą i zabarwioną karmazynową krwią trawę.
* * * *
Krótki, aczkolwiek rozpaczliwy krzyk młodego Asakury uniósł się po rezydencji, prawie wybudzając domowników ze snu.
Szatyn gwałtownie podniósł się z posłania, dysząc ciężko. Mimo, że już nie spał, to koszmar nie chciał go opuścić. Wciąż miał przed oczami, te pełne nienawiści spojrzenie, raniące bardziej niż najostrzejszy sztylet. Nie wiedząc już jak się bronić, przymknął mocno powieki, spod, których zaczęły wydobywać się srebrzyste krople, powoli kapiące na zaciśnięte na kołdrze dłonie. Ale i to nie pomogło. Natłok nieprzyjemnych myśli spotęgował ból głowy, trwający od przebudzenia. Siedział tak przez dłuższą chwilę, aż z tego stanu otępienia wyrwał go głos Amidamaru.
- Yoh-dono? Wszystko w porządku? - spytał niepewnie, z niepokojem przypatrując się młodemu Asakurze. Zdziwiło go zachowanie Yoh, jeszcze nigdy nie widział go aż tak roztrzęsionego. Prawda, miewał czasami sny mniej lub bardziej przerażające, ale ani razu nie wywołały takiej reakcji.
Krótkowłosy uniósł powoli głowę i natrafił na zatroskane spojrzenie swojego ducha stróża.
- Tak w porządku - odparł, a na potwierdzenie swych słów, uśmiechnął się delikatnie. - To był tylko zły sen - zapewnił, po czym w milczeniu wstał i podszedł do okna. Usiadłszy na parapecie, oparł się o framugę szyby i zamyślonym wzrokiem patrzył w dal.
Czarna jak do tej pory barwa nieba, powoli przeistaczała się w subtelne, pastelowe odcienie, nadając otoczeniu wyjątkowy nastrój. Tę wyjątkową atmosferę potęgowała poranna mgła, lekko unosząca się tuż nad ziemią. Jasny blask wywodzący się znad horyzontu, dawał oczywisty znak, że Słońce rozpoczyna właśnie swą codzienną wędrówkę po nieboskłonie. Jednocześnie ogrzewając swym światłem ciche i spokojne ulice miasta.
Szatyn westchnął smutno i oparł czoło o chłodną szybę. Zawsze zachwycał go taki widok, napajał otuchą i wiarą w otaczający go świat. Przekonaniem, że po ciemnej nocy, nadejdzie jasny świt. Jednak w tym momencie nie potrafił uwierzyć, że nic się nie zmieniło. Że razem z gwiazdami odeszły wszystkie problemy. Wręcz przeciwnie, gdzieś w środku czuł, iż to dopiero początek. Początek czegoś niezwykłego, co niewątpliwie odmieni jego życie, jednakże nie wiedział, czy będą to zmiany na dobre. Chłopak nieco przechylił głowę w kierunku Amidamaru, by spojrzeć mu w oczy, ale zaraz powrócił do poprzedniej czynności.
- Śnił mi się Hao - powiedział tak cicho, że jego duch stróż ledwo go usłyszał. Ten przyjrzał mu się uważnie.
- Yoh... - zaczął samuraj, jednak zaraz mu przerwano.
- Każdy mówi, że uratowałem świat, że to co zrobiłem było słuszne - uciął na chwilę, czując jak głos zaczyna mu się łamać. - Ale ja nie jestem tego pewien - dodał bezsilnie.
Amidamaru z początku przyglądał się szamanowi ze szczerym zdziwieniem. Chociaż...mógł się tego domyśleć. Taki czyn dla jego sumienia, tak bardzo potępiającego wszelkie rodzaje krzywdy wobec innych ludzi, był najgorszą zbrodnią, niszczącą go wewnętrznie. I szatyn zapewne nie potrafił już tłumić tego w sobie.
- Ale Hao nie dał ci zbytnio wyboru - odparł niepewnie duch.
- Ale gdybym spróbował go lepiej poznać, może wtedy udałoby mi się go zmienić. Przecież nie był zwykłym psychopatą, który zabijał dla samej chęci zabijania. Musiał mieć jakiś ważny powód - wydusił z siebie, gwałtownie przenosząc spojrzenie na szarowłosego.
Po chwili, jednak opanował się i bezsilnie opadł plecami na ścianę przylegającą do okna. Ech...przecież miał. Chciał uratować naturę. Czy, to nie jest wystarczający powód, żeby usprawiedliwić jego występki? Ale, czy można ratować jedno życie, niszcząc inne? Nie, nie można. Nawet, jeśli było to jak najbardziej słuszne pragnienie, to nie wolno dążyć do niego po trupach. Należy znaleźć inny sposób, gdyż każda śmierć, bez względu na to, kim była dana osoba, jest złem. A na zło nie można odpowiadać tym samym.
Więc dlaczego on tak postąpił? Dlaczego posłuchał innych, zamiast kierować się własnymi przekonaniami?
- Yoh nie myśl już o tym. Nic już nie zmienisz - polecił samuraj ostrożnie kładąc dłoń na ramieniu zamyślonego chłopaka. Nie chciał, żeby krótkowłosy się zadręczał. Wiedział, że te wydarzenia szybko nie zostawią szatyna w spokoju, ale chciał być dla niego oparciem, wspierać go. Bo przecież to Yoh jako pierwszy wyciągnął do niego pomocną dłoń. Uwierzył mu, choć wcale nie musiał. I Amidamaru będzie mu za to wdzięczny do końca życia.
Tymczasem szatyn wciąż siedział oparty o ścianę, wpatrując się nieprzeniknionym wzrokiem w swojego ducha stróża. Po chwili, jednak uśmiechnął się łagodnie do niego.
- Masz rację. Nie ma sensu martwić się czymś, na co już nie mam wpływu. Muszę iść dalej, a przeszłość... - tu zaciął się na moment. - A przeszłość zostawić za sobą i spróbować się z nią pogodzić - dokończył i spuścił wzrok. - I sobie wybaczyć - dodał szeptem.
Amidamaru chciał już coś powiedzieć, lecz w tej samej chwili Yoh gwałtownie odskoczył od okna i zaczął się przeciągać, ziewając przy tym szeroko.
- No nic, głodny jestem. Idziemy na śniadanie, przyjacielu? - zapytał przyodziewając się o szeroki uśmiech.
Amidamaru odwzajemnił ten gest i kiwnął głową.
- To chodźmy - powiedział wesoło szatyn, jednocześnie zakładając na swoją głowę pomarańczowe słuchawki i wychodząc z pomieszczenia.
* * * *
W całym domu panowała cisza. Żadnych hałasów, kłótni, czy wybuchów śmiechu. Tylko błogi spokój, przerywany jedynie melodyjnymi dźwiękami budzącej się do życia natury.
Piskląt, czekających na swoją mamę, szukającą dla swych ptasich pociech, pyszne śniadanko w postaci robaków.
Psa, szczekającego na białego kota sąsiadów, który jak codziennie odwiedza swojego sąsiada, by się z nim pobawić.
Przez otwarte okno przedostawały się promienie słońca oraz zapach porannej rosy. Szatyn odetchnął głęboko. Schodził powoli po schodach, jednocześnie trzymając dłonie w kieszeniach od spodni. Gdy był już na ostatnim schodku i właśnie miał pójść do kuchni, usłyszał dość głośny odgłos śpiewającego ptaka. Szaman popatrzył na niego lekko zdziwiony i po cichutku podszedł do okna, za którym siedziało owe zwierzątko. Stworzenie wcale nie uciekło na widok chłopca, wręcz przeciwnie, zaćwierkało dźwięcznie jakby chciało się przywitać. Yoh uśmiechając się lekko, ostrożnie otworzył okno i przyjrzał się mu. Nie znał się za bardzo na ptakach, lecz po lekcjach z dziadkiem Yohmei, na których zdarzało mu się słuchać, wiedział, że był to skowronek. Rolak(inna nazwa skowronka) dreptał po parapecie, a jego szaroziemiste upierzenie błyszczało w słońcu. W pewnym momencie zatrzymał się i przekręcając lekko główkę, spojrzał w kierunku Yoh. Szatyn wyciągnął dłoń w celu pogłaskania zwierzaka, jednak ptaszek spłoszony, szybko odleciał. Chłopak jeszcze przez krótką chwilę śledził lot ptaka, po czym przymknął nieznacznie okno i skierował się do kuchni. Przystanął przed drzwiami i pociągnąwszy za klamkę, wszedł do pomieszczenia. Od razu zauważył osobę siedzącą przy stoliku. Jasne promienie otulały jej złociste włosy, powodując je jeszcze piękniejszymi. Yoh zapatrzył się na spokojną twarz dziewczyny, jednak po chwili ocknął się.
- Dzień dobry, Anno. - Uśmiechnął się do niej i podszedł do lodówki. - Wyspałaś się? - spytał, wyciągając z maszyny chłodzącej masło, plasterki sera oraz sok mandarynkowy.
- Dzień dobry. Tak, wyspałam się. Jest jeszcze wcześnie, czemu wstałeś? Dziś mogliście przecież dłużej pospać - odparła upijając łyk zielonej herbaty.
- Tak wiem, ale obudził mnie ten pies z sąsiedztwa, a potem już nie mogłem zasnąć - powiedział wymijająco i nie patrząc na blondynkę zaczął smarować chleb masłem.
Ta kiwnęła jedynie głową i przyjrzała mu się uważnie. Nie przekonał jej tym wytłumaczeniem, zbyt dobrze znała swojego narzeczonego i jego wyjątkowe zamiłowanie do spania, żeby uwierzyć, że zwykłe szczekanie mogło go obudzić. Przecież młody Asakura potrafił zasnąć w każdym miejscu i o każdej porze. A poza tym, dostrzegła zmęczenie na jego twarzy, więc pewnie całą noc przesiedział oglądając rozgwieżdżone niebo. Zawsze tak robił, gdy coś go martwiło, tak jakby gwiazdy miały by mu dać odpowiedzi na wszelkie pytania.
- Wszystko w porządku? - spytała, jednakże jej głos był nadal opanowany i niewzruszony.
- Tak - odparł przełykając kanapkę, lecz czując na sobie wyczekujące spojrzenie dziewczyny, westchnął cicho i dodał - Nic mi nie jest...naprawdę. Miałem tylko zły sen, ale już jest dobrze. - Uśmiechnął się do medium. Ta odwzajemniła gest i zabrała się za swój kubek.
- Ale jakbyś chciał porozmawiać to, wiesz gdzie mnie szukać - odezwała się po chwili ciszy, niezmiennie siedząc w swojej pozycji.
Yoh podniósł na nią zdziwione spojrzenie. Mógł się domyślić, że przed blondynką nic się nie ukryje. W końcu zna go już na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że jest coś nie tak, nawet bez wglądu w jego myśli. Jednakże szatyn nie chciał jej niepokoić, bo nie było czym. Przecież to był jedynie sen, będący znakiem, że za dużo rozmyślał o tamtej sprawie, a wszystkie te myśli przełożyły się na dzisiejszy koszmar. Yoh potrząsnął niezauważalnie głową. Musi sobie z tym poradzić, bo to do niczego dobrego nie doprowadzi, a jedynie może wywołać niepokój u jego bliskich, a tego nie chciał.
- Dziękuje...- odparł z pełnym wdzięczności uśmiechem. Anna podniosła na niego wzrok i odwzajemniła gest. Przez chwilę wpatrywali się w swoje tęczówki nie wypowiadając ani jednego słowa. Mimo, iż byli narzeczeństwem to, wciąż nie byli zdolni określić uczuć, jakimi siebie darzyli. Przecież tak naprawdę narzucono im ten związek. Z początku traktowali go jako jedynie obowiązek względem rodziny i tradycji. Aczkolwiek po pewnym czasie zaprzyjaźnili się. Ale czy to wystarczy, by poczuć coś więcej? Czy dalsze posunięcia nie zepsują dotychczasowych relacji między nimi? A może należy pójść krok naprzód?
Mimo tych niepewności ich spojrzenia mówiły więcej, niż jakiekolwiek słowa. Nagle tę rozmowę bez słów przerwało im wejście Tamao.
- Dzień dobry - przywitała się z uśmiechem i usiadła koło Anny, która jedynie odwzajemniła jej gest, po czym upiła łyk swojego napoju, jakby nie chcąc, by dziewczyna zobaczyła jej lekko zarumienione policzki.
- Dzień dobry - odpowiedział Yoh, z początku speszony, jednak w następnej chwili rozpromienił się. - Jak się spało? - zapytał.
- Dobrze. Już dawno tak się nie wyspałam. A wam jak minęła noc? - spytała, przygotowując sobie kanapki.
- Również dobrze - odparł szatyn uśmiechając się.
- A gdzie Faust i Manta? - zapytała wizjonerka rozglądając się po kuchni.
- Zapewne jeszcze śpią, ale niech się wyśpią, bo czeka ich pracowity dzień - oznajmiła spokojnie medium.
- To znaczy? - spytał z niepokojem w głosie, choć domyślał się już odpowiedzi.
- To znaczy, że nie pozwolę, by obijali się cały dzień. Ciebie też to dotyczy, kotku - oświadczyła niewzruszenie.
- Dobrze -westchnął chłopak dokańczając śniadanie.
- Widzę, że już zjadłeś, więc przebiegnij 10 okrążeń wokół Tokio – zasugerowała niebieskooka ze stoickim spokojem.
- Ale Anno... - jęknął Yoh.
- Odrobina ruchu ci nie zaszkodzi. A, poza tym i tak nie masz nic do roboty.
- Odrobina? - mruknął pod nosem, jednakże widząc stanowcze spojrzenie blondynki wstał z miejsca. - Już idę - oznajmił ze zrezygnowaniem i wyszedł z pomieszczenia.
Anna uśmiechnęła się delikatnie. Widząc, że Tamao skończyła już jeść, pomogła jej w sprzątaniu ze stołu i razem wyszły z kuchni.
* * * *
- Wydajesz się zbyt pesymistycznie nastawiony, przyjacielu. Jeśli nasz Pan jest pewny, że to oni są wybrańcami to my nie możemy sprzeciwiać się jego woli. Poza tym, obserwowałam tych, jak to ująłeś ”tylko ludzi” i jestem przekonana, że jeśli połączą siły, zdziałają więcej niż myślisz - odparła z pełnym przekonaniem we własne słowa.
- A skąd masz pewność, że będą chcieli współpracować, jeżeli do tej pory nie kwapili się zbytnio do tego? - Brązowowłosy nie podzielał jej optymizmu. Nie wierzył, że jakaś niższa istota była przeznaczona do czegoś więcej, niż tylko do marnej egzystencji, jaką zdążył już zaobserwować.
- Znasz sytuację i wiesz dlaczego tak było, więc dlaczego masz wątpliwości?
- Po prostu nie rozumiem, jak takie istoty ludzkie mogą zmienić przyszłość - stwierdził. Kobieta zaśmiała się.
- Pracując tutaj powinieneś już się nauczyć, że nie wszystko można wyjaśnić. A jeśli chodzi o twoje uprzedzenie do ludzi to, zaczyna być ono śmieszne. Rozumiem, że masz żal do nich, ale...
- Dosyć! Nie powinien cię obchodzić mój stosunek do nich, więc z łaski swojej nie wtrącaj się - warknął ze złości mężczyzna wykonując gwałtowny ruch ręką.
- Ciągle to samo - westchnęła. - Nie mam zamiaru, jeśli nie chcesz. Niemniej, jednak to oni są tymi, w rękach, których niedługo będzie spoczywał los całej społeczności ludzkiej, czy ci się to podoba, czy nie. A naszym zadaniem jest im pomóc jak tylko możemy. - Jej głos nabrał powagi i siły.
- Żebyś się nie pomyliła - ostrzegł, jednak ona wyczuła lekką ironię. Pokręciła głową z politowaniem.
- O to się nie bój - oznajmiła. - A teraz musimy wziąć się do roboty, pamiętasz?
- Tak - mruknął posępnie.
W tym momencie oświetliło ich jasne światło i zniknęli w jego blasku.
* * * *
Dedykacja dla Li-chan.
O fajnej porze notkę dodałaś... No ale nie ważne. :D :D Rozdział bardzo tajemniczy... i ogólnie mi się podoba. Wolałabym gdyby się pogodzili, ale wiem, że mi tego nie zdradzisz. A pro po mój miś się nie wygadał..??
OdpowiedzUsuńYoh zabił swojego brata i przez to ma koszmary...no cóż biedaczek nie może się chyba z tym pogodzić,no ale niestety stało się.Naprawdę podczas tego turnieju brat zabił własnego brata i to trochę smutne.Rozdział taki z nutką tajemniczości i jest bardzo interesujący^^.Czekam na nn:) Pozdrawiam^^
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: dziękuję za dedykację^^ Jestem mile zaskoczona^^
OdpowiedzUsuńNo a teraz rozdział!
Eh...Yoh mój biedulek. Oczywiście, że ma wyrzuty sumienia, to całkiem uzasadnione i wcele się mu nie dziwię, że je odczuwa. Mimo wszystko, mam nadzieję, że szybko dojdzie do siebie, bo czytając o smutnym Yoh, sama mam depresję=.=
Jak mile mnie zaskoczyła Anna, narzeczona idealna. Potrafi być wymagająca, ale w głębi duszy jest kochana i czuła^^.
No i te postacie na końcu...eh ciekawa jestem kim one są =.='. I co tez kombinuja...
Pozdrawiam^^
po 1. dziękuje za komentarz, lubię uszczęśliwiać ludzi ^^ po 2. z chęcią będe cię informowała o notkach a najlepiej jak byś mogła podać numer gg to było by mi łatwiej :)
OdpowiedzUsuńpo 3. notka ciekawa gdy czytałam i Yoh wybudził się z koszmaru miałam ochotę go przytulić ^^ i jednak mam nadzieje że pogodzisz bliźniaków no bo oni nie razem to jak koń bez grzywy albo zebra bez pasków ^^
kurczak... Yoh ma u Ciebie jeszcze gorsze koszmary niż u mnie... bidulek... niech go przytulę... *tuli* dobrze, że ma przy sobie przyjaciół... no i Annę. niech tam sobie zgrywa twardą i surową, i tak wszyscy wiedzą, że jej serduszko topnieje przy Yoh;D (podobnie jak z mojego przy bliźniakach pozostaje roztopiona ciapa^o^) mam nadzieję, że przyjaciele pomogą Yoh przetrwać, przynajmniej do czasu, kiedy się dowiedzą, że Hao żyje. bo musi żyć;P inaczej strzelę focha;D
OdpowiedzUsuńi cóż to za dziwne osoby na koniec? chociaż całe to mówienie o tym, że potrzebna będzie współpraca do ratowania świata i tak dalej mi się podoba^^ bo czyżby i Haoś musiał się przekonać do współpracy?:D oby tak^o^
rozdział się podobał:) buziaczki i czekam na next:)
i nie martw się, ja regularnie unikam filmów, w których bracia się nienawidzą lub któryś z nich ginie^^' (moja czarna lista filmówXD) po co się potem narażać na nadmierną pracę gruczołów łzowych^^'' i "Wojownicze Żółwie Ninja" też tak przeżywałam;D
Chym, chym. Kasumi nie powiadomiła Hab o nowej notce. Chym, chym. Hab gotowa się obrazić, albo i nie. Hab brakuje samozaparcia do strzelania fochów. Chym, chym. Tak czy siak, strzeż się przed niepowiadamianiem, bo Hab już ostrzy ołówki.
OdpowiedzUsuńA notka o wiele bardziej przypadła mi do gustu. Może i to, co zwykle na blogach, wyrzuty sumienia, wschód słońca - który swoją drogą ładnie opisałaś, aż się wczułam w atmosferę - i takie tam, ale dobrze opisane, więc nie ma na co narzekać. Poza tym, teraz to się dopiero zacznie. Niach, niach! Hab ma nadzieję, że będziesz regularnie wstawiać notki i szybciutko dasz następną. Tylko jedna rzecz. "Mroczna aura bijąca od owej istoty rozprzestrzeniała się na otoczenie, powodując je jeszcze bardziej straszniejsze." Tak nie może być. Zamiast tego np."Mroczna aura bijąca od owej istoty rozprzestrzeniała się na otoczenie, sprawiając, że zdawało się jeszcze straszniejsze" albo "powodując, że było jeszcze straszniejsze." chociaż to już brzmi troszkę dziwnie. Chym, chym.
Ohayo :)
OdpowiedzUsuńNajpierw coś o tym komentarzu tam wyżej pt:. " Ten komentarz został usunięty przez autora" ... no usunęłam go by poprawić (skopiowałam i w ogóle), a później zapomniałam o nim i skopiowałam coś innego... no ja to mam rozum... i muszę pisać jeszcze raz ... nooo ... ja to muszę się wreszcie ogarnąć... No dobrze, a teraz o rozdziale naprawdę mi się spodobał i nie piszę tego tylko dlatego, że Cię lubię :D :)
Zaczyna się tak smutno... biedny Yoś... ach... biedny... Jego uczucia pięknie opisane, takie prawdziwe i czyste. Z jego serca czytać można jak z otwartej księgi... ^^
Jeżeli chodzi o Annę to jak ją tak bardzo lubię. Jest fantastyczną kobietą, z jednej strony twarda i niezależna, z drugiej zaś miła i troskliwa, a jak czytam o tym jak otwiera serce Yoh to aż się mi serce raduje no po prostu cudeńko. :)
Końcówka tez jest bardzo amerykańska, tajemniczość... ach ;]
Pozdrawiam, buziaki :*
Kurczak... znowu :) Zjadłam słówko miało być "...otwiera serce przed Yoh..." :D
UsuńRacja, Yoh i wyrzuty sumienia to nic nowego. Ale niepewność Anny i naszego szamana co do związku jest cudna:) Końcówka też interesująca. Tajemnicza, nie do końca jasna... Milutka:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Wybacz, ze dopiero dzisiaj komentuję. Jestem bez serca, ale od razu nie mogłam przeczytać, a tym bardziej skomentować. Następnego dnia miał być spr. z chemii, więc dzień wgl odpadał. W środę nie miałam czasu [gomen], w czwartek rodzice `uprowadzili` mnie z domu, bo syn ich znajomych miał 2 urodziny. Wczoraj nie było jak, bo wciągnęła mnie gra `Pirates of the Caribbean: At World's End`, więc dopiero teraz mam czas.
OdpowiedzUsuńA teraz notka!
Fakt, wyrzuty sumienia to dość oklepany temat [Tak jak opętanie Hao], ale i tak dobrze pasuje do sytuacji Yoh, że sporo osób wykorzystuje ten patent. Ja nie mam nic do tego, bo sama na swoich blogach wprowadziłam ten wątek ^^ Zaciekawiła mnie końcówka. Co to za osobistości? Jestem strasznie ciekawa ciągu dalszego.
Czekam na next.
Pozdrawiam.
Wybacz, że późno i będzie krótko, ale jestem zajęta szkołą, końcem roku, egzaminami różnej maści, etc.
OdpowiedzUsuńBiedny Yoh ;(. I owszem, temat trochę oklepany, ale przeżyjemy^^
Interesuje mnie ten ktoś... Mam nadzieję, że mi przebaczysz Q_Q
Pozdrawiam
Midori
No jak na razie się całkiem fajnie zapowiada. Mam nadzieję, że nie zrobisz z tego sielanki. Teraz wytłumaczę, co mam na myśli. Pewnie zrobisz pogodzenie się Yoh i Hao, więc mam nadzieję, że nastąpi to stopniowo i nie będzie tam cały czas:"Kocham Cię braciszku". Pewnie pojawi się też para Yoh i Anna, więc fajnie by było, gdyby to także było jakieś spokojnie rodzące się uczucie. A nie nagle wyznają sobie miłość i już co chwila wymiana ślinowa. Ogólnie mogłabyś także bardziej rozpisywać się o innych postaciach. No i jestem ciekawa, co jeszcze wymyślisz :) Życzę powodzenia i dużo weny. Mam nadzieję, że będziesz mnie powiadamiać na www.ss-thirst.blog.onet.pl Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńKasumi prosiła to Kasumi ma. Powiadomienie o nowej notce od Hab. Chym, chym. Hab idzie schować się do kąta, żeby nie patrzeć jak czytasz to ścierwo.
OdpowiedzUsuńHab musiała usunąć komentarz, bo Hab dopiero teraz zauważyła propozycję Kasumi odnośnie meczu. Niach, niach! HAB KCEEEEEEE!!! I to jak!
Niach, niach! Właściwie każda rola byłaby fajna, ale skoro pytasz to... Hab chciałaby zostać arbitrem! To znaczy sędzią, ale arbiter tak fajnie brzmi, niach, niach! Tylko pamiętaj, że Hab jest super subiektywna i przekupna! Szczególnie za łososie! Choć słodyczami też nie pogardzi. No i Hab strasznie by się chciała dowiedzieć jak będzie wyglądał proces twórczy! Już nie mogę się doczekać!!! Niach, niach!
OdpowiedzUsuńStrzeż się Hao, już Hab się postara byś nie wyszedł z tego żywy!