poniedziałek, 23 lipca 2012

Miłość pokona wszystko, nawet śmierć. - Rozdział III


Witam^^ Wiem, że obiecałam Wam teraz rozdział specjalny, ale nie dałam rady, a nie chciałam, żebyście tyle czekali na coś nowego, więc napisałam nowy rozdział opowiadania. Dedykacja dla Spokoyoh (powód? Dowiesz się, po przeczytaniu pierwszej części rozdziału^^) Zapraszam do czytania.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

   Yoh biegł żwawo po betonowym chodniku, kierując się w stronę parku na obrzeżach miasta. Był już w połowie treningu zadanego mu przez Annę, ale nie czuł zmęczenia. Podczas turnieju zdążył przyzwyczaić swój organizm do wytężonego wysiłku i marne dziesięć okrążeń nie robiło na nim wrażenia. Choć nie ukrywał, że wolałby robić teraz coś innego niżeli biegać. Z drugiej strony dzięki temu mógł zająć się czymś innym niż ciągłym rozmyślaniem nad dzisiejszym snem. Uśmiechnął się do siebie. ''Czyli to Anna miała na celu, tak?'' - pomyślał z rozbawieniem i przyciszając odrobinę muzykę w swoich pomarańczowych słuchawkach, rozejrzał się po okolicy. Mimo, iż był marzec, dzień zapowiadał się wyjątkowo ciepło. Jaskrawe słońce wschodziło coraz wyżej po nieboskłonie, a delikatne promienie ogrzewały zaludniające się już od wczesnego ranka uliczki miasta. Lubił obserwować świat i ludzi, ale w głębi duszy tęsknił za tym spokojem i ciszą, jaka panowała w jego rodzinnym mieście. Tam było o wiele mniej hałasu niż w Tokio. Ale co się dziwić, to jest w końcu stolica państwa, więc jak tu ma nie być tłoczno? Szatyn wbiegł właśnie na ścieżkę prowadzącą przez park i zwolnił kroku. Zawsze chętnie tutaj przychodził, a szczególnie na niedaleką polanę, na której znajdował się staw. I tam właśnie skierował swe kroki. Po cichu usiadł nad jego brzegiem i zamknąwszy powieki, położył się na trawie, by rozkoszować się wiosennym wiatrem, który rozwiewał jego półdługie kosmyki. Mógłby całymi dniami przebywać na łonie natury, przyglądać się zmiennej tafli wody, czy błękitnemu niebu oraz czuć na swojej skórze świeży powiew wiatru. To pomagało mu zjednoczyć się z naturą, uspokoić myśli i dzięki temu, zdolny był do podejmowania decyzji ze spokojem i opanowaniem. Nagle nieopodal siebie usłyszał jakiś hałas. Otworzył oczy i na środku stawu zobaczył płynącą koło siebie parę Mandarynek (ptak z rodziny kaczkowatych, zimujący m.in. w Japonii). Uśmiechnął się lekko. Już dawno nie widział tych stworzeń w okolicy. Populacja tego gatunku z każdym rokiem maleje i dlatego są one pod ochroną. Samiec co chwila pokazywał swe skrzydła, wydając przy tym ostre ''wrrik'' zapewne, by udowodnić partnerce swoją wartość. Jego upierzenie było jaskrawsze niż u samicy. Na głowie miał metalicznie zieloną grzywę, oddzieloną długim, białym pasem od rdzawych policzków. Natomiast grzbiet i ogon zabarwione były na ciemny odcień. Szczególne wrażenie robiły rudawe skrzydła, z których ku górze sterczały lotki przypominające dwa żagle. Niemniej, jednak samica niewzruszona podchodami partnera wyprzedziła go, jakby chciała się z nim podroczyć. Jej szaroziemiste upierzenie zupełnie kontrastowało z ubarwieniem kaczora. Ten po chwili zrównał się z nią i razem przemierzali staw.
Nagle do uszu Yoh dobiegło ciche szczekanie, które z każdą sekundą stawało się coraz głośniejsze. Obrócił głowę w kierunku skąd pochodził owy odgłos i ujrzał wybiegającego zza drzew małego, śnieżnobiałego psa. Zwierzę podbiegło do młodego Asakury i usiadłszy przy nim, zaczęło wesoło merdać ogonem.
- Co tu robisz, mały? - zapytał łagodnie Yoh, aby go nie wystraszyć i podrapał psinę za uchem, na co ten odszczeknął i zaczął przyjaźnie lizać chłopaka po dłoni. Raptem usłyszał drugi głos, tym razem ludzki i po chwili z tego samego miejsca co wcześniej stworzenie, wybiegła dziewczynka w wieku, jak przypuszczał, dziewięciu lat. Miała na sobie różową bluzę z kapturem nałożonym na głowę, ciemnobrązową spódniczkę do kolan(w tym momencie przypomniał mi się En w spódniczce mini. Midori, to mnie prześladuje XD) i tego samego koloru buty. Z pod nakrycia głowy wydostawały się o słomkowym odcieniu loki opadające na smukłe ramiona. Dziewczyna zatrzymała się na polanie, by rozejrzeć się za zgubą i gdy jej błękitne oczy wyśledziły obiekt poszukiwań, skierowała swoją osobę w jego kierunku cały czas nawołując.
- Otis! Otis... O, przepraszam. Właśnie go szukałam - odparła wskazując głową na posiadacza białego futra, jak tylko zauważyła siedzącego nad brzegiem Yoh.
- Nic nie szkodzi - uśmiechnął się do niej, nie przestając głaskać psa. - Miły jest - dodał. Dziewczyna skinęła głową i przysiadła się do szatyna. Przez chwilę milczała, jakby zastanawiając się nad czymś.
- Lubi cię, a to dziwne - oznajmiła uśmiechając się delikatnie.
- Dlaczego? - zdziwił się właściciel pomarańczowych słuchawek.
- Ponieważ Otis nie lubi obcych. Jest względem nich nieufny, a czasem nawet agresywny, a do ciebie tak po prostu przybiegł, jakby znał cię od dawna.
- Najwidoczniej zwierzęta mnie lubią i to ze wzajemnością - zaśmiał się. - Przepraszam, nie przedstawiałem się. Jestem Yoh, a ty?
- Kimiko. - Dziewczynka odwzajemniła uśmiech. - Co tu robisz? - spytała nieśmiało przerywając ciszę, jaka zapadła między nimi.
- Trenowałem i postanowiłem chwilę odpocząć, a poza tym, lubię tutaj przychodzić, zawsze panuje tu cisza i spokój - oznajmił. To prawda. Wśród betonowych budowli, głośnych silników samochodów i ruchu ulicznego, to miejsce było tak wyjątkowe, że każdy, kto tu przychodził miał wrażenie, iż znajduje się w jakimś innym świecie niedotkniętym jeszcze przez ludzką rękę, a panująca tu atmosfera pozwalała zapomnieć o problemach i cieszyć się z bliskości natury.
- Rozumiem cię. Tu jest tak magicznie. Mam wrażenie, że za chwilę pojawią się jakieś bajkowe stwory, no wiesz, elfy, wróżki i te inne. Zabiorą nas do swej zaczarowanej krainy, porośniętej najpiękniejszymi kwiatami, a na drzewach będzie rosnąć czekolada i żelki - powiedziała z szerokim uśmiechem i kontynuowała. - Wyobrażasz sobie, jakie to byłoby cudowne?! Znaleźć się w takim miejscu, gdzie żyją piękne księżniczki i ładni książęta na białych koniach, gdzie złe smoki są pokonywane przez dzielnych rycerzy, a dookoła latają zaczarowane motylki...przepraszam, za dużo gadam, co? Mama mówiła mi, że jestem zbyt rozgadana i często ponosi mnie wyobraźnia, ale ja lubię sobie czasami tak pomarzyć - odparła wesoło.
- Nic się nie stało. Mi też powtarzają, że za dużo się udzielam. - Uśmiechnął się szeroko do blondwłosej - A poza tym, każdy ma prawo do wyobraźni, nie ma w tym nic złego.
- Wiem - przytaknęła i zaśmiawszy się, skierowała wzrok na parę Mandarynek nie robiącej sobie nic z przybycia nowych obserwatorów. Yoh również spojrzał w tym kierunku. Kacza para ścigała się po powierzchni wody, raz przyśpieszając, a raz zwalniając tempo. Samiec chcąc zdobyć względy u swej parterki zaczął się popisywać. Rozłożył skrzydła, po czym zrobił kółko wokół siebie i popłynąwszy bliżej samicy zaczepił ją dziobem. Ta jakby poruszona tym, odfrunęła kilkadziesiąt centymetrów dalej i obróciwszy się, zawołała głuchym ''atsk'' do kaczora, który za chwilę podpłynął i razem już kontynuowali wycieczkę po lazurowym stawie.
- Piękne są, prawda? Mama mi kiedyś o nich opowiadała. Podobno w Chinach są symbolem wierności. Łączą się w pary na całe życie, a jeśli jedna z nich zginie, druga umrze ze zgryzoty - odparła Kimiko po chwili ciszy.
- Tak, piękne... - westchnął w zamyśleniu Yoh jednocześnie głaszcząc Otisa, który spał głową opartą na jego kolanach. To trochę przypominało mu jego narzeczeństwo z Anną. Może i nie potrafił jasno określić ich relacji, ale jednego był pewien. To nie była jakaś przelotna znajomość, która skończy się szybciej niż się zacznie. To było coś więcej. Czuł, że gotowy byłby skoczyć za blondynką w ogień. Była dla niego kimś ważnym, kimś bez kogo, jego życie nie byłoby już takie same. Ale, czy to miłość? Tego nie wiedział. Może powodem tej niepewności była ich dość skomplikowana relacja? Byli narzeczeństwem, ale, czy coś ich łączyło? Szatyn jeszcze niedawno mógłby przysiąc, że Anna traktuje to jako zwyczajny obowiązek powierzony jej przez rodzinę chłopaka, ale ostatnio zauważył, iż odnosi się do niego jakoś inaczej. A może się mylił? Niemniej, jednak postanowił, że porozmawia o tym z medium. Bo nie chciałby, aby robiła coś, czego sama, by nie pragnęła. Z tych rozmyślań obudziła go Kimiko, która zaniepokojona miną chłopaka, pomachała mu przed oczyma otwartą dłonią. - Wszystko gra? - spytała.
-Tak. Przepraszam, zamyśliłem się - wyjaśnił, a na jego twarzy zagościł lekko zakłopotany uśmiech. Próbował poruszyć nogami, ale ciężar psa mu to uniemożliwił. Pogłaskał go po brzuchu, na co ten przewrócił się na plecy i z wystawionym językiem domagał się ciągłych pieszczot.
- Właśnie widzę. My już będziemy się zbierać. Mój braciszek znowu się zdenerwuje, że zniknęłam mu z oczu - odparła ze złośliwym uśmieszkiem.
- Jesteś tu z bratem? - spytał czarnooki.
- Gdzieś się tu kręci. Czasami jest zbyt nadopiekuńczy i ciągle mnie niańczy. Nie rozumie, że w razie czego mam Otisa.
- Martwi się o ciebie.
- Wiem, ale bywa to uciążliwe, zwłaszcza że nie mam już pięciu lat - powiedziała, na co Yoh roześmiał się. - Ale mimo wszystko, jest moim bratem i kocham go najbardziej na świecie - uśmiechnęła się pogodnie. - A ty masz rodzeństwo?
- Ja... - zaczął niepewnie, desperacko szukając odpowiedniej odpowiedzi. Przecież nie wyzna, że owszem miał brata, ale jedyne co ich łączyła, to wzajemna nienawiść. Jednak, czy byłby zdolny powiedzieć, iż był jedynakiem? Czy to nie będzie wyglądało na wyparcie się przeszłości i własnego pochodzenia? Czy jego własna dusza nie sprzeciwi się temu stwierdzeniu? Niespodziewanie uratował go nawoływanie jakiegoś chłopaka.
- No masz, mówiłam. Dobra, na nas już czas - oznajmiła szybko wstając z chłodnej trawy. - Miło było cię poznać - uśmiechnęła się promiennie do szatyna.
- Mnie również - odparł posyłając jej jeden ze swoich firmowych uśmiechów.
- Chodź, Otis! - zawołała do psa, który poderwał się na łapy i merdając ogonem, podbiegł do swojej pani - To na razie - dodała, po czym pobiegła w stronę, gdzie słychać było jej brata. Zanim jeszcze zniknęła wśród drzew, zatrzymała się i energicznie pomachała do krótkowłosego. Ten jeszcze raz się uśmiechnął i odpowiedział jej tym samym.
- Sympatyczna jest - powiedział Amidamaru, który niespodziewanie pojawił się obok swojego szamana. Nie dało się ukryć, iż ta dziewczyna miała w sobie ogromne pokłady energii i radości z życia.
- Masz rację - przytaknął wesoło wstając i otrzepując się.
- I poprawiła ci humor - zauważył duch stróż przyglądając mu się uważnie. Wydawać by się mogło, iż młody Asakura zachowywał się tak jak zawsze, ale samuraj wiedział, że to są tylko pozory. Dla kogoś, kto jest tak blisko szatyna było jasne, że te uśmiechy podczas śniadania były jedynie maską zakrywającą prawdziwe uczucia, jakie kłębiły się w umyśle chłopaka. I dlatego samuraj cieszył się, iż spotkanie tej dziewczynki mu pomogło. Teraz miał przed sobą dawnego Yoh i miał nadzieję, że tak pozostanie.
- Najwyraźniej - zaśmiał się i dodał - My też powinniśmy wracać, został nam jeszcze trening do dokończenia. Amidamaru kiwnął na znak, że się zgadza i zaczęli biec w stronę ścieżki, zostawiając zakochaną parę Mandarynek samych sobie.

* * * *
  Yoh kończył właśnie ostatnie okrążenie, gdy niespodziewanie usłyszał swoje imię. Odwrócił się i zobaczył poruszającego się na małym rowerku Mantę, machającego do niego. Uśmiechnął się szeroko na jego widok i zatrzymał się, by tamten mógł go dogonić. Za chwilę blondyn znalazł się przy nim i lekko dysząc zakomunikował, iż wybiera się do sklepu z listą zakupów podarowaną mu przez Annę. Szatyn pokiwał głową ze zrozumieniem i zaproponował, że dołączy do niego. Wymienili się jeszcze raz uśmiechami i powędrowali do najbliższego sklepu. Jednak, gdy byli już prawie na miejscu, Asakura zasugerował, aby wstąpić do baru ,,Świnka" na cheeseburgera, tam, gdzie chodzili jeszcze prze rozpoczęciem Turnieju. Manta miał pewne wątpliwości co do tego zamiaru, a mianowicie, był niemalże pewny, że młoda Itako nie będzie zachwycona tym pomysłem. Lecz co mógł zrobić widząc u swojego przyjaciela tak wesoły i zachęcający uśmiech? Westchnął tylko ze zrezygnowaniem i dał się pociągnąć do knajpy. Usiadł przy jednym ze stolików, natomiast Yoh poszedł zamówić dwa cheeseburgery. Gdy wrócił, usiadł na przeciw Oyamady.
- Yoh, widzisz go? - zapytał blondyn, wskazując na starszego mężczyznę z siwymi już włosami i ze smutkiem przyglądającemu się młodemu chłopakowi pracującemu za barem. - Czy to nie jest przypadkiem... - Yoh podniósł wzrok i z początku na jego twarzy pojawiło się zdziwienie, jednak w następnej chwili się opanował.
- Tak, to on. Chodź - powiedział zdecydowanym głosem, po czym wstał i skierowawszy się do ostatniego stolika, przy którym siedział owy jegomość, przysiadł się do niego, natomiast Morty zajął miejsce na przeciw nich.
- Dzień dobry - odparł spokojnie szatyn. Mężczyzna podniósł zszokowane spojrzenie na bruneta, jakby to było ostatnią rzeczą, jaką spodziewał się usłyszeć.
- Wy mnie widzicie? - spytał wciąż jeszcze osłupiałym głosem.
- tak. Jestem szamanem i potrafię widzieć zmarłych - oznajmił uśmiechając się delikatnie.
- Nie musi się nas pan obawiać, my chcemy tylko pomóc - dodał Manta.
- Szamanem? Ale przecież... a z resztą, w duchy też nie wierzyłem, a teraz jestem jednym z nich - westchnął i zamilkł, a jego spojrzenie przepełnił żal, smutek i głęboko skrywana rozpacz. Co nie umknęło uwadze Yoh. Szatyn odwrócił się w drugą stronę i zauważył, że do ich stolika zbliża się ten sam czarnowłosy chłopak, u którego złożył zamówienie. Przed sobą niósł tacę, a na niej znajdowały się dwa, świeżo przyrządzone cheeseburgery. Położył na stole talerze i życząc smacznego powrócił do swojej pracy.
- Panie Ishimura... - zaczął niepewnie Manta. - Ale co pan tu robi? Przecież dwa miesiące temu miał pan wypadek i... - Ostrożnie składał każde słowo, jakby bał się wypowiedzieć tego na głos.
- Wiesz, chłopcze... byłem już w takim wieku, że spodziewałem się, że któregoś dnia przyjdzie na mnie czas - stwierdził łagodnym głosem, lecz zaraz oczy mu pociemniały - Jednak, gdybym wiedział, że to stanie się tak szybko... Widzicie tego chłopaka? - zapytał nagle, wskazując na przyjmującego kolejne zlecenie czarnowłosego - To jest mój syn, zresztą, przecież go znacie. W dniu mojego wypadku poważnie się pokłóciliśmy i padło wiele przykrych słów, których bardzo żałuję, a w dodatku nawet nie zdążyłem się z nim pogodzić... - Staruszek spuścił wzrok i zacisnął dłonie w pięści.
- Może ja z nim porozmawiam? - zaproponował Yoh, po czym ugryzł kawałek swojej bułki z serem i dodatkami.
- Dziękuję ci, ale to nie ma sensu. Takashi jest racjonalistą, od dziecka był. Trudno jest mu uwierzyć w coś, co na pierwszy rzut oka nie istnieje. A nawet jeśli, on i tak mnie nienawidzi - odparł z bólem mężczyzna, a po jego policzku wolno spływała samotna łza. Gdyby tylko mógł go przeprosić, powiedzieć jak bardzo go kocha i jak bardzo żałuje. Ale na nic gdybania, kiedy już nic się nie da robić. - Żebym tylko mógł dać mu to pudełko- jęknął nie patrząc na rozmówców.
- Jakie pudełko? - zapytał Oyamada wyraźnie zaciekawiony. Skończył już jeść swojego cheeseburgera i teraz wpatrywał się w sylwetkę starca.
- W ten sam dzień, kiedy się pokłóciliśmy, pod jedną z desek podłogowych w moim mieszkaniu ukryłem pudełko dla mojego syna, które zamierzałem dać mu wieczorem tamtego dnia, ale nie zdążyłem. W środku był list, parę zdjęć i inne cenne dla mnie rzeczy, które chciałem mu przekazać po śmierci.
- To my po nie pójdziemy - zaoferował z entuzjazmem młody Asakura - W końcu jesteśmy panu coś winni za te wszystkie cheeseburgery, które nam pan dawał na koszt firmy - dodał i uśmiechnął się szeroko.
-To nic takiego. Jedliście ich, tyle że nie musiałem martwić się o straty - zaśmiał się.
- Niemniej, jednak pomożemy panu, prawda Manta? - Yoh zwrócił się do blondyna i widząc, że ten się zgadza, dodał - To jak, zaprowadzi nas pan tam?
- To nie jest takie proste. Mieszkanie zostało niedawno wynajęte. Teraz mieszka tam młoda kobieta i nie jestem pewien, czy zechce wpuścić was do domu. - Yoh zamyślił się na chwilę, drapiąc dłonią po karku, jednak po chwili jego twarz rozjaśnił uśmiech.
- Niech się pan nie martwi. Mam dar przekonywania -powiedział zachęcająco, po czym wstał i podszedł do baru, by zapłacić rachunek. Następnie skierował się ku wyjściu, gdzie na chodniku czekali już na niego Manta i duch staruszka. Pan Ishimura poszedł przodem, kierując pozostałą dwójkę do jego dawnej kawalerki. Po dziesięciu minutach doszli do starego bloku mieszkalnego. Południowe słońce oświetlało swym ciepłym blaskiem stare mury budynku ukazując wszystkie ubytki powstałe w upływie lat. Chłopcy weszli po klatce schodowej na trzecie piętro. W korytarzu panował przyjemny półmrok. Podeszli do końca owego przejścia, po czym Yoh zapukał do hebanowych drzwi. Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu usłyszeli czyjeś kroki i otwierany zamek. W wejściu ukazała się kobieta w wieku około trzydziestu lat, ubrana w granatowe spodnie i białą bluzkę, natomiast czarne, długie włosy upięte były w koński ogon. Uśmiechnęła się łagodnie do gości.
- W czym mogę służyć?
- Przepraszamy, że przeszkadzamy, ale mamy do pani bardzo ważną sprawę - powiedział młody Asakura.
- Sucham? - Kobieta była wyraźnie zaciekawiona.
- Nazywam się Yoh, a to jest Manta. Jestem przyjacielem Pana Ishimury, który mieszkał tu przed panią. Przed swoją śmiercią pod jedną z desek podłogowych w tym mieszkaniu zostawił pewną rzecz, którą chciał podarować swojemu synowi, ale niestety nie zdążył. I poprosił mnie, gdyby mu się nie udało, abym ja po nią przyszedł. Czy mógłbym na chwilę wejść i zabrać ją? Bardzo proszę, to były pamiątki rodzinne, które powinien dostać syn pana Ishimury. Obiecuję, że to zajmie dosłownie chwilkę - poprosił. Kobieta przez chwilę milczała, zastanawiając się nad tą sytuacją. Z początku myślała, że chcą ją po prostu oszukać, lecz, gdy ujrzała te pełne szczerości spojrzenie bruneta, zmieniła zdanie.
- Dobrze, możecie wejść - odparła, lekko się uśmiechając. Chłopcy podziękowali i powędrowali za czarnowłosą do środka. - Może zrobić wam herbaty? - zaproponowała kobieta, jednak Asakura podziękował i powiedziawszy, iż mają mało czasu, od razu skierował się do niewielkiego pokoiku znajdującego się tuż obok kuchni.
Duch przeniknął przez drewniane drzwi, natomiast inni weszli tak, jak na ludzi przystało, czyli otwierając drzwi i przekraczając próg. Zjawa stanęła na środku pokoju i w zamyśleniu drapała się po brodzie, próbując przypomnieć sobie miejsce, gdzie ukryte jest pudełko. Ściany pomieszczenia pomalowane były na jasną zieleń. Po lewej stronie stała kilkuletnia, brązowa kanapa, zaś po prawej, drewniana komoda i szafa. Na przeciw drzwi znajdowało się duże, uchylone okno, wpuszczające do środka promienie słońca oraz wiosenny wiatr, wprawiający w ruch zielonkawe firanki. W końcu staruszek zlokalizował szukany obiekt i wskazał na komodę, a raczej na podłogę przy niej. Yoh powoli podszedł do niej i kucnął. Przejechał dłonią po jednej z desek i próbował ją odchylić, ale nic to nie dało.
- Potrzebuję czegoś, czym mógłbym podważyć tą deskę. Ma pani coś, co mogło by się przydać? - zapytał kobiety, która stała przy wejściu.
- Zobaczę, co się znajdzie - odparła i wyszła z pokoju. Tymczasem Manta podszedł do przyjaciela i przysiadł się do niego. Po kilku chwilach piwnooka pojawiła się z powrotem, niosąc w rękach metalowy drąg z lekko zawiniętym końcem i podała go blondynowi. Ten podziękował i włożył zagięty koniec pod deskę, by ją choć odrobinę wyciągnąć, po czym, szatyn chwycił owe drewno i pociągnął je. Na szczęście nie była na stałe przymocowana do podłogi. Odłożył ją na bok i włożywszy rękę do dziury, wyciągnął średnich rozmiarów brązowe pudełko i uśmiechnął się szeroko. Odłożył deskę na swoje miejsce i razem z Mantą wstali z podłogi. Ukłoniwszy się i przeprosiwszy za sprawienie kłopotu, skierowali się w stronę wyjścia.
- Jeszcze raz pani bardzo dziękujemy - oznajmił Manta z pełnym wdzięczności uśmiechem.
- Nie ma za co. Cieszę się, że mogłam pomóc - Czarnowłosa uśmiechnęła się do chłopców, co zresztą odwzajemnili i powędrowali w stronęschodów.
- Do widzenia! - krzyknęli razem, zanim zniknęli za ścianą.

* * * *
- Przyszedłeś na kolejnego cheeseburgera? - spytał z uśmiechem sprzedawca baru ,,Świnka", gdy młody Asakura podszedł do niego.
- Nie. Na dziś wystarczy. Mam coś dla ciebie - odparł i położył na blacie brązowe pudełko.
- Co to jest? - Właściciel ze zdziwieniem przyglądał się przedmiotowi obracając je w dłoni.
- Lokatorka, która wynajmuje mieszkanie po twoim tacie niedawno to znalazła pod jedną z desek w podłodze. Prosiła, abym ci to przekazał - oznajmił spokojnym głosem, jednocześnie uśmiechając się lekko. Czarnowłosy otworzył ostrożnie pudło, jakby bojąc się tego co jest w środku. Wyciągnął list i zaczął czytać. Gdy skończył jego oczy się zaszkliły, a ręce zaczęły lekko drżeć. Nie mógł w to uwierzyć. To był list od jego ojca. List wyrażający żal do samego siebie, bezsilność wobec wszystkiego, a także miłość do syna. Wielką miłość.
- To nie może być prawda, nie może... - mruczał gorączkowo, nie zważając na nikogo.
- Stało się coś? - spytał spokojnym głosem, uważnie mu się przyglądając.
- To od mojego ojca. On mnie przeprasza ... - mówił drżącym głosem, nie mogąc wyjść z osłupienia - To ja powinienem to zrobić. To ja powinienem przeprosić! Nie on! Skrzywdziłem go, a on... - W jego głowie panował mętlik. Rozpacz mieszała się z rozżaleniem, złością, a wszystko to skierowane było do jego osoby. Poczuł żarzące wyrzuty sumienia. Gdyby nie był taki głupi. Gdyby pomyślał wcześniej, zanim wypowiedział tyle przykrych słów. Cholera! Dlaczego był taki głupi?! - Jak on może mi wybaczyć?!
- Myślę, że już wtedy wybaczył - zaczął łagodnie Yoh - Zdążyłem go dość dobrze poznać i wiem, że nie był osobą, która zachowuje na długo urazy. A poza tym, on cię kochał, wielokrotnie mi o tym mówił. I dlatego nie powinieneś żyć przeszłością i tym, co zrobiłeś lub czego nie zrobiłeś, bo on by tego nie chciał. - Po tych słowach zapadła cisza.
Takashi z nieprzeniknionym wyrazem twarzy wpatrywał się w zdjęcie przedstawiające jego i jego rodziców. Po chwili, jednak uśmiechnął się niezauważalnie.
- Masz rację. Zawsze mi powtarzał, że bez względu na wszystko, mam być szczęśliwy. Tylko żałuję, że go nie przeprosiłem, że nie powiedziałem, jak ważny był dla mnie.
- On o tym wie. Wierz mi - zapewnił przekonywująco. Kątem oka zerknął na ducha staruszka stojącego niedaleko nich. Jego twarz przepełniał smutek, ale też szczęście, że syn go jednak nie nienawidzi.
- Dzięki - odparł Takashi. - Tata zawsze powtarzał, że potrafisz podnieść wszystkich na duchu.
- Już tak mam. - Szatyn wyszczerzył się, po czym spojrzał na zegarek. Było już po drugiej. - Muszę już uciekać. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia i jeszcze raz dziękuję za wszystko - dodał na pożegnanie.
- Drobiazg. - Posłał młodemu właścicielowi szeroki uśmiech i wyszedł z budynku. Tam stał Manta, który cały ten czas czekał przed wejściem.
- I jak? - spytał blondyn, gdy zauważył przyjaciela.
- W porządku - odparł krótko i uśmiechnął się do niego, co ten również odwzajemnił.
- Yoh... - Wtem koło nich pojawił się pan Ishimura. - Nie wiem, jak mam być wam wdzięczny.
- Naprawdę nie musi pan - oznajmił Manta. - To był nasz obowiązek.
Duch uśmiechnął się i zaczął znikać w jasnej poświacie. Z przeświadczeniem, że syn mu wybaczył i go nadal kocha. Tylko, to mu wystarczało.
- My też już chodżmy, musimy jeszcze zakupy zrobić - oświadczył entuzjastycznie właściciel pomarańczowych mandarynek. Oyamada jęknął, przypominając sobie o liście zakupów i jej właścicielce(czyt. Annie). Weszli do pobliskiego sklepu, w poszukiwaniu upragnionych produktów.

* * * *
  Gdy wrócili do domu, w przedpokoju natknęli się na Fausta, który z niewzruszoną miną odkurzał podłogę. Przywitali się z nim i poszli do kuchni. Od wejścia zastał ich przyjemny zapach przypiekanej na patelni ryby, która pod uważnym okiem Tamao, zarumieniała się na złocisty kolor. Przy stole, natomiast siedziała Anna wyraźnie niezadowolona ich tak długą nieobecnością. Jednak po wyjaśnieniu całej sytuacji, dała się odrobinę udobruchać. Zresztą zauważyła poprawę w humorze jej narzeczonego, który zachowywał się normalnie, czyli tak jak zawsze. Po zjedzonym obiedzie, każdy zajął się sobą, lecz wieczorem wszyscy oprócz dziewczyn, wybrali się na mały trening. Po powrocie od razu skierowali się do łóżek, by wyruszyć do krainy Morfeusza. Jednak nie dla wszystkich sen był ukojeniem. Dla szatyna była to kolejna noc pełna bólu, cierpienia i niewytłumaczalnej jeszcze tęsknoty.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Kurczak...tak bardzo mi wstyd. Miał być rozdział specjalny, a tu co? Zawaliłam sprawę. Przepraszam. Zaczynam myśleć, że wyszłam z motyką na słońce. Nie idzie mi, tak jak planowałam. Ech... Ale zrobię co w mojej mocy i napiszę go jeszcze przed moimi urodzinami(czyli za niecały miesiąc). Mam nadzieję, że się nie gniewacie. :)

Co do obecnej notki, to mam mieszane uczucia. Z jednej strony przyjemnie mi się ją pisało, ale z drugiej czuję, jakby coś mi w niej nie wyszło. Nie wiem co. Jednak mam nadzieję, że choć trochę Wam się podobała. Co się tyczy Mandarynek, to przypadkiem się na nie natchnęłam przeglądając listę ptaków żyjących w Japonii ^^ A tu macie ich zdjęcia. Tylko proszę, nie zjadajcie ich! Głównie kieruje te słowa do dwóch kochanych dziewuszek. (Wy już wiecie, o kogo chodzi ;P)



<--Samiec


<--Samica

<--A tu taki mały dodatek^^






Pozdrawiam:)

4 komentarze:

  1. Rozdział długi i trochę czasu zajęło mi go czytanie ale ok notka mi się podobała^^ heh Faust odkurzający podłogę xDD dobre x3

    Te kaczki są takie kawaii *.*
    pozdrawiam i czekam na next :D

    OdpowiedzUsuń
  2. słodkie kaczusie^^ choć muszę przyznać, że w pierwszej chwili wyobraziłam sobie dwa wiadome, okrągłe owoce, z których jeden stroszył skórkę, żeby zainteresować sobą drugiXD to się nazywa schizaXD
    jej... ten rozdział był taki... ciepły... ostatnio wzięłam się za czytanie mangi SK (po raz trzeci;D) i ten rozdział tak bardzo pasuje mi do pierwszych chapterów, kiedy Yoh pomaga tym wszystkim zagubionym duchom... bardzo mi się podobało^o^ i nie miałam najmniejszych wątpliwości co do tego, że ta pani wpuści Yoh... no bo jak tu takiego Yohsia nie wpuścić?^o^ nawet jakby zapukał do moich drzwi i powiedział "przepraszam, mogę porąbać pani stół i rozpalić ognisko w salonie?", to z radością bym go wpuściła^^
    ta dziewczynka też była sympatyczna:) tylko to pytanie o rodzeństwo... aż mnie coś za serce chwyciło... biedny Yohś... to niesprawiedliwe, powinien móc odpowiedzieć "tak, mam brata bliźniaka i też go bardzo kocham", a potem powinien dogonić go Hao i poczochrać mu włosy... chlip...T-T bracia nie powinni się nienawidzić, nie powinni ze sobą walczyć...T-T
    ech... dobra, już się ogarniam...
    rozdział bardzo mi się podobał:):):) buziaczki i czekam na next:)
    i dziękuję za dedykację:):*

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam już dawno temu, ale nie wiedziałam, co napisać w komentarzu. W sumie teraz też nie wiem, ale może coś napiszę.
    Sympatyczna dziewczynka. Nareszcie ktoś, kto entuzjazmem dorównuje Yoh. Biedny Yohś. Przecież ma brata, który wróci. Haoś musi się w końcu pojawić w życiu Yoh. Bracia muszę być razem, jak na bliźniaków przystało.
    Czekam na next.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ohayo Kochana ^^

    Na początku wielkie Gomen za tak późne przeczytanie rozdziału, mam nadzieję, że mnie nie zamordujesz. :3
    Notka była cudowna, a kaczusie takie amerykańskie, że SZOK.
    Na wszystkie kurczaki, nawet nie wiesz jak bardzo mi się podobała. Fenomenalnie napisana. Cieszę się, że Yoh dostał ten dzień wytchnienia, jest mu trudno, a ta "przygoda" znacznie poprawiła mu humor ( mi również) ;] Nie mogę się doczekać rozmowy Yoh z Anną... No, no, no pisz szybko :** Buziaki ;]

    OdpowiedzUsuń